Miedzy tym, co zostało odkryte i zbadane, nazwane i wypowiedziane, rozciąga się przestrzeń na mowę ciszy i uznania tego, co jest. Bycie tylko i aż obecnym.

Zrobienie dwóch kroków do tyłu i emocjonalne odłączenie się od wybuchów złości i frustracji dzieci, bo nie jest moja i o mnie nie mówi. Dołączenie do chwil łagodności i entuzjazmu; rozdmuchiwanie momentów połączenia, bliskości i uważności takich, jak ten… Bycie tu i teraz w szarościach zwykłego, dobrego życia, w które kiedyś trudno było mi uwierzyć.

Myślałam, że aby było szczęśliwe, musi być idealne, wymuskane, wypełnione po brzegi beztroską, radosnym uśmiechem i entuzjazmem. Wcale nie!

Ma być takie, jakie jest. Z tym, z czym się rodzi i umiera. Nie raz ze złością, poczuciem bezradności i osamotnienia… Z lękiem, niewiedzą i brakiem pomysłu na towarzyszenie…

Mimo tego i dzięki temu coraz mocniej czuję i wiem, że nie muszę stać w opozycji do tego, co jest. Mogę to zobaczyć i w tym pobyć. Nie nadawać temu kolejnych znaczeń i wartości.

Mogę powiedzieć „tak” chwili obecnej i nie muszę się biczować, ani przekonywać samej siebie, że to wszystko przeze mnie, bo nie ogarniam, spieprzyłam i się nie nadaję. Nie muszę sobie dowalać za to, że nie umiałam inaczej… Jakbym umiała, to bym skorzystała… Nie jestem idealna i podobnie jak miliony albo miliardy innych ludzi na świecie czasem błądzę, potykam się i upadam. Czuję i potrzebuję. Tęsknie… Żyję przecież, do cholery i nie składam się tylko z grzecznych, wzorowych i radosnych uniesień, choć może wpajano mi to przez kawał życia…

W każdym razie nie jest ono albo strasznie dobre albo złe. Bywa różne i naprawdę chcę ja takim przyjmować…

W milczeniu.🙏❤️

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *