Mąż przechadza się z maluchem po hotelowym korytarzu. Nosi, śpiewa, kołysze. Usypianie trwa dobre dwadzieścia minut. W międzyczasie podchodzi starsza pani…

– Ale pan długo nosi. A synek chyba nie chce usnąć?

– Potrzebuje trochę czasu.

Siedzę na fotelu obok, pije herbatę i przysłuchuję się rozmowie.

– Oj, jak będzie pan tak nosił, to się przyzwyczai.

– Tak pani myśli?

– No tak. Bo to później na każdy płacz trzeba będzie reagować i nosić.

– I to nie za dobrze? – pyta łagodnie mój mąż.

– No nie. Później dziecko duże, a trzeba nosić.

– A o jakim dużym pani mówi?

– No trzy, cztery lata.

– Rozumiem.

– Nas to inaczej wychowywali. Leżeliśmy sami w łóżeczkach i się płakało tak długo, aż się człowiek zmęczył i zasnął.

– Pamięta to pani?

– Tak. Od pewnego momentu.

– To było chyba mało przyjemne?

– Kto by pamiętał.

– Rozumiem.

– Ale mama rzadko mnie przytulała. Ojciec to prawie w ogóle. Do dziś gardło mi ściska na myśl o wspomnieniach.

– Przykro mi.

– Ach. Dziś człowiek już stary… – Może lepiej i nosić, bo to żal na całe życie zostaje.

– Może lepiej tak.

***

I zasnęło maleństwo. Wtulone i ukojone. W poczuciu miłości, bliskości i bezpieczeństwa.

***

Te potrzeby mają być usłyszane, zauważone i zaspokojone. Nie kiedyś tam, tylko teraz, gdy w relacji z nami rozwija się mózg dziecka, jego poczucie własnej wartości i zaufanie. Kiedy buduje się więź… i zapisują ważne wspomnienia… Na mniej lub bardziej świadomym poziomie – na całe życie, właśnie!

***

Niech energia bliskości nas nie opuszcza i daje siłę.
Dziś i zawsze…

❤️❤️❤️

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *