Mamo, mamo, a tata mówi, że mam już wyłączyć film – krzyczy moja córka, wbiegając znienacka do łazienki.

– Słyszę, że chcesz jeszcze coś dokończyć, ale tata prosi, żebyś przerwała, tak?

– No, tata mówi, że już koniec i mam wyłączyć. Teraz zatrzymaliśmy.

– Rozumiem, a co ty tam oglądasz?

– No film o zwierzętach. I się umawialiśmy na 20 minut i już minęło, ale film się nie skończył.

– Dobra, rozumiem, ubieram się właśnie i już do Ciebie idę.

– Ale już już, mamo…

– Widzę, że to ważne. Weź może teraz złap trzy głębokie oddechy i jak skończysz, będę pewnie gotowa.

– Dobra. Mów mi…

– Ok, głęboki wdech – wciągasz tęczowe motylki, i wydech – wydmuchujesz mgiełkę złości, wdech – wciągasz tęczowe motylki…i jeszcze raz… (to taka nasza regulujące narzędzie)

– Dobra, już mamo… – mówi nieco spokojniejsza.

– Ok, jestem gotowa, Wika.

Córka wychodzi z łazienki i biegnie do taty.

– Tato, tato, ja chcę oglądać.

– No wiem, tylko, że ten program trwa jeszcze pół godziny, córeczko. – odpowiada tata łagodnym głosem.

– No to co?

– Ustalaliśmy 20 minut na całość i mieliśmy później pograć w planszówki. Poza tym godzina oglądania to jest według mnie za długo tuż przed snem.

– Ale ja chcę, bo mi się podoba. Jak skończę, to wyłączę i pogramy.

– Wika, dzięki za propozycję, jednak jest już późno.

– Mamo, ja bym chciała.

– Słyszę Was oboje, kochanie.

Widzę, że mąż trochę się napina. Wygląda to tak, jakby chciał odezwać się w nim stary głos „dyscypliny i konsekwencji”, który podpowiada mu: „o nie, co to, to nie!, umowa to umowa”… Bierze jednak kilka oddechów, dwa łyki zimnej wody i po chwili ciszy odzyskuje zasoby do empatycznego porozumienia:

– Wiesz co, Wika, ja też nie lubię, jak ktoś mi przerywa oglądanie filmu.

– Czemu?

– Bo jestem ciekawy, co będzie dalej.

– No widzisz.

– A o czym teraz było u ciebie w tym filmie? – pytam.

– Nie wiem, nie pamiętam.

– O jakichś zwierzętach, tak?

– No, ale nie wiem, jakich.

– Słuchaj, a może jutro obejrzymy ciąg dalszy razem? – mąż przytula córkę.

– Nie wiem. Jestem zasmucona.

– No widzimy to, kochanie. – potwierdzam. Mam taki pomysł, że możecie z tatą jutro dokończyć oglądanie razem, a potem zrobimy wspólnie jakiś plakat o tym, o czym opowiadał film. Ok?

– Ale nie mamy już farb, mamo.

– To nic, jutro kupię w ciągu dnia i na wieczór już będą. Co ty na to?

– No dobra, mamo. To pogramy w kurnik teraz? Ale wszyscy, całą rodzinką?

– Fajny pomysł – przytakujemy razem z mężem.

I pograliśmy. Później było czytanie i opowiadanie historii. Drapanie się po plecach i masaż stópek.

***

Zobaczcie, w całej tej historii pojawia się sporo ważnych kawałków.

Dała ona na pewno wyraz temu, że za zachowaniem dziecka i jego pragnieniem czegoś konkretnego (doświadczenie pokazuje, że najczęściej są to bajki, słodycze, nowe zabawki etc.) kryją się niezaopiekowane potrzeby, przykładowo – bycia wziętym pod uwagę, bliskości, kontaktu, wspólnej zabawy, czy rozładowania napięć nagromadzonych w ciele przez cały dzień. Tego dnia córce brakowało poczucia wspólnoty i naszej obecności (od zawsze potrzebuje jej naprawdę dużo), szukała więc narzędzi, które jej tę lukę wypełnią, złagodzą emocjonalny dyskomfort, poczucie trudności.

Historia, którą się z Wami dzielę, opowiada również o tym, że jak dziecko przychodzi do drugiego rodzica, prosząc o wsparcie, to nie oznacza to, że ten rodzic ma wystąpić w roli sędziego i w obecności dziecka zwracać uwagę jego tacie czy mamie lub też podważać jego/jej działania (nawet jeśli nie są zgodne z nim samym). Córka, przychodząc do mnie, intuicyjnie szukała kontaktu i wsparcia w trudnych emocjach, które odczuwała. Chciała zostać najpierw zrozumiana i wysłuchana, zasilić się w kontakcie z kimś, kto w danej chwili wydał jej się być wspierający. (Nieraz w podobnych sytuacjach najpierw wędruje do taty). Nie warto więc odbierać zachowania dziecka jako próby ataku na jednego z rodziców, umniejszenia mu, czy chęci „zrobienia na złość”, bo słyszę, że dorośli często tak to interpretują. To, do kogo dziecko zwraca się w trudnych chwilach, zdecydowanie nie jest związane z jego złymi intencjami. To raczej intuicyjny wybór wynikający z wielu różnych faktorów nie świadczących o nas, jako rodzicach i ludziach.

Opisana przeze mnie sytuacja pokazuje też, że kiedy dorosły nazwie i zauważy to, co dzieje się z dzieckiem i między nim, a jego tatą/mamą/siostrą/bratem, to TO pozwoli każdemu poczuć się tak samo ważnym, dostrzeżonym i poszanowanym i to jest bardzo wspierające. Ważne jest też pokazanie dziecku i innym, że za zachowaniem każdego członka rodziny kryją się jakieś emocje i ważne potrzeby i zamiast je oceniać i krytykować, warto je zwyczajnie dostrzec. Zdefiniować. Kiedy chcemy się z kimś porozumieć i dogadać, dobrze jest patrzeć na niego z perspektywy jego uczuć i potrzeb i też mówić o tym, co samemu się czuje i czego by się chciało, ale nie wywierać presji i nie wzbudzać poczucia winy. Takie podejście nie doprowadzi do porozumienia, a raczej zaogni sytuacje i znacząco utrudni znalezienie konstruktywnych rozwiązań.

Ważne jest też to, że zanim emocje dziecka sięgną zenitu, warto pomóc mu je wyregulować, np. przy pomocy oddechu (choć w istocie strategii jest dużo więcej). I zamiast „podpalać się” natychmiast tym, z czym dziecko do nas przychodzi, można samemu się zatrzymać i zamienić myśli-zapalniki np.: „co to dziecko znowu chce?”, „co on/a wymyśla?”, „znów się znaczna!”, na dużo bardziej pomocne: „jest jej/mu trudno”, „to dla niej/niego ważne”, trzeba ją/jego wesprzeć i pomóc jej/mu się wyregulować”, „potrzebuje mnie”.

Zanim dzieci osiągną umiejętność nazywania i rzeczowego wyrażania złości i innych emocji, potrzebują się tego od nas nauczyć; potrzebują naszego wsparcia – fizycznej i emocjonalnej bliskości. Tylko wówczas, kiedy jesteśmy naprawdę blisko i na ile tylko możemy, uważnie towarzyszymy dzieciom, w ich mózgu i ciele aktywują się dobroczynne substancje, takie jak oksytocyna, prolaktyna, endogenne opioidy, dopamina i in., które pozwalają dziecku wrócić do stanu właściwej sobie równowagi i ukojenia. Warto pamiętać, że nasze życzliwe podejście do dziecka, wspiera powstawanie w jego mózgu połączeń odpowiedzialnych dziś i w przyszłości za:

– zdolność radzenia sobie ze stresem i emocjami; samoregulację,

– umiejętność budowania trwałych i zdrowych relacji,

– chęć podejmowania się nowych działań i wyzwań, szukania innowacyjnych rozwiązań,

– efektywne uczenie się i zapamiętywanie,

–  zdolność do odczuwania spokojnej miłości.

Ten wpis pokazuje też, że często w relacji z naszymi dziećmi, otwierają się w nas mechanizmy działania i myślenia podobne do tych, których doświadczyliśmy w okresie własnego dzieciństwa i dorastania. Z obawy przed tym, że moglibyśmy stracić swój autorytet, automatycznie łapiemy się starych schematów „dyscyplinowania i karania”, które nie są wspierające ani dla rozwoju dziecka, ani naszej relacji z nim. Budowanie autorytetu nie bazuje na przemocowym podejściu do dziecka. Nie będzie ono chętnie współdziałać z rodzicem, którego się boi. Będzie robić to, co jest wymagane ze strachu, ale nie czy tego chcemy dla swojego dziecka i dla naszej relacji?

Dzieci nie uczą się „w strachu”, bo wówczas zalewają się hormonami stresu, które odcinają ich mózg od rzeczywistego rozumienia, analizowania, przetwarzania i zapamiętywania. Kiedy dopomina przestaje się wydzielać, proces uczenia się ustaje. Hormony stresu, wprowadzają dziecko w stan walki lub ucieczki.

Badania pokazują, że młodzi ludzie podążają natomiast za dorosłymi i chętnie się od nich uczą, wówczas, kiedy ci są dla nich życzliwi, wzbudzają w nich entuzjazm, szanują emocje i stojące za nimi potrzeby dziecka, ale również jasno komunikują swoje uczucia, granice i potrzeby, zachowują naturalność i autentyczność w relacji. Pouczanie i reżim się do tego z pewnością nie przyczynią. Oddalą nas natomiast od usłyszenia i zrozumienia siebie nawzajem. Walka i zamknięcie się na słuchanie, uniemożliwia dojście do porozumienia. Zamiast „ucinać temat” zasadniczym: „była umowa, nie ma rozmowy”, nazwijmy emocje, które targają dzieckiem, spróbujmy zastanowić się nad tym, czego naprawdę potrzebuje i postarajmy się przejąć jego perspektywę. Wszyscy jesteśmy ludźmi i w istocie mamy do czynienia z podobnymi przeżyciami i potrzebami. Wierzę, że zbliżanie się do nich pozwala na odkrywanie samego siebie i drugiego człowieka ze zrozumieniem, szacunkiem i akceptacją.

I niech ta myśl dziś z nami pozostanie. Niech idzie w świat i go zmienia… <3

fot. unsplash

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *