-Kochanie, jest już prawie dwudziesta druga. Chciałabym, abyś położyła się spać. Chętnie ci poczytam. Co ty na to? – pytam córkę, ogarniając jeszcze kilka rzeczy w kuchni.
-Jeszcze chwila.
-Nie chce ci się spać?
-Chcę, ale kończę rysować.
-Ach, widzę! Ile czasu jeszcze potrzebujesz? – rzucam, spoglądając kątem oka.
-Nie patrz! To niespodzianka! Jeszcze dwie minuty.
-Dobra, nie patrzę! Dwie minuty są Ok – zaśmiewam się i idę do sypialni.
Po kilku minutach córka przychodzi do mnie z obrazkiem. Wskakuje pod kołdrę i przytula się.
-To dla ciebie – mówi i pokazuje mi małą uśmiechniętą postać.
-O! Dzięki. Zaciekawiło mnie to serduszko w chmurze. Opowiesz coś więcej?
-To jesteś ty, jak myślisz o ludziach.
Mąż podrywa się z łóżka i zerka na obrazek. Mnie zatyka ze wzruszenia i łzy napływają mi do oczu…
-Ojej, dziękuję – mamroczę.
-Czemu płaczesz, mamo?
-Ze szczęścia i wzruszenia, kochanie….
Bo bardzo poruszyło mnie to, co zobaczyłam i usłyszałam.
Mimo że nie jestem idealna, czasem coś zepsuję, potknę się i zbłądzę, moje dziecko widzi mnie jako kogoś, kto uczy się wychodzić do siebie i innych z miejsca miłości, życzliwości i empatii.
Bez patosu i odrealnienia – tak, jak nie przychrzaniam się do siebie i nie żyję osądzaniem swojego jestestwa, tak nie przypiep*zam się do ludzi i się karmię się wytykaniem ich błędów i wtłaczaniem ich w ramy powinności.
To nie znaczy, że na wszystko się zgadzam, tryskam tęczą i uśmiecham się do innych, kiedy naruszają moje granice. Wprost przeciwnie – uczę się widzieć siebie, sprawdzać, co mi służy, czego bym chciała, a czego nie i jasno to komunikuję.
Czasem się na kogoś wku*wię, rzucę w myślach soczystym: spier*alaj” albo „co za wstrętny… ”, ale pozwalam sobie na to, bo złość i trudne emocje muszą się przetoczyć i wybrzmieć.
Szakal ma się wyszaleć. Nie chcę go ujarzmiać, bo to powoduje sporo kłopotów. Dopóki zwierz się nie wybiega, nie stworzę w sobie przestrzeni dla spokojnego, szerokiego spojrzenia żyrafy, a tym samym nie dam rady być prawdziwie empatyczna wobec siebie i innych. „Wyszczekanie się” i wyrzucenie z siebie złości jest ważne (oby nikogo nie pogryźć…).
Tak samo ważne jest, aby nie iść za oceną, którą pojawia się w naszym umyśle. Nie tarzać się w niej i nie obrzucać siebie i innych językiem nienawiści.
Przecież NIE TEGO chcemy nauczyć swoje dzieci. Chcemy nauczyć je raczej 1. szacunku dla siebie i innych i zrozumienia, że w życiu nie wszystko jest czarne lub białe, 2. równej godności, 3. NIE sprowadzania wszystkiego do szablonowego: „źle wychowany”, „niegrzeczny”, „leniwy”, „nienormalny”, „głupi”, ale dostrzeżenia, że zachowanie innych to tylko wierzchołek góry lodowej. Że pod spodem znajduje się wiele różnych warstw, przeżyć, smaków i kolorów, że naprawdę nie warto zamykać się na szufladkowanie; skostniałe i niewspierające przekonania.
Czy rzeczywiście chcielibyśmy, aby nasze dzieci kierowały się w życiu tym, czego tak bardzo nie lubimy? Korzystały ze sztampowych odpowiedzi? Jednego rozwiązania dobrego na wszystko? Czy jednak wolelibyśmy, aby potrafiły odnaleźć się w różnych sytuacjach, były bardziej świadome siebie i innych, przedsiębiorcze, empatyczne, życzliwe, twórcze…?
Aby mogło się to powieść, warto, aby dzieci widziały nas – dorosłych, uczących się wychodzić do świata z autentycznością i zrozumieniem.
Wiem, że czasem trudno jest coś przyjąć i usłyszeć; poczuć i zobaczyć sercem. Jednak dbanie o siebie i bycie dla siebie dobrym, pozwala na uzupełniania zasobów i otwieranie empatii dla innych. Przekierowanie uwagi na to: „Co mogę dla siebie zrobić?”, „Czego teraz potrzebuje”, „Dlaczego mnie to porusza?”, „Z czym jest mi źle i o co mi chodzi?”, pozwala zbliżyć się do lepszego, spokojniejszego życia…
I naprawdę nieważne jest to, jak bardzo coś czasem schrzanimy, jak bardzo nam nie wyjdzie i się nie uda. Ważne jest to, z jaką intencją podchodzimy do siebie i świata. Dzieci doskonale ją wyczuwają i naturalnie się jej od nas uczą. Ona nie przejawia się w pięknych słowach, czy kazaniach, które często prawimy, ale w „języku” serca i tym, czym naprawdę żyjemy. Tu w środku i tam na zewnątrz…
Dziękuję, że mi o tym przypominasz, córeczko…