W końcu i tak coś cię zatrzyma…

Zatrzyma w najbardziej niespodziewanym momencie. Wówczas gdy tak bardzo będzie zależało ci na tym, żeby nic nie pokrzyżowało twoich planów. Nie zburzyło tego, co robisz.

Zatrzyma cię, choć wcale nie będziesz tego chcieć, bo nie będzie na to czasu i przestrzeni. Zatrzyma cię nagle… i przebudzisz się. Nareszcie.

Ostatnie tygodnie biegałam jak szalona. Nowa praca, książka, blog, artykuly, recenzje, dom, dziecko i masa obowiązków. Zmęczona, niedospana i wciąż na pełnych obrotach. Działałam ponad wszystko. Ponad własne siły i możliwości. I myślałam, że dam radę, że TAK będzie wiecznie. Bo przecież wszystko się układa, świetnie ogarniam rzeczywistość. Jest dobrze i wszyscy są zadowoleni.

No prawie dobrze i prawie wszyscy… a to „prawie” robi wielką różnicę. Bo jakoś w tym pędzie zabrakło mi uważności. Takiego spokojnego zatrzymania się i wsłuchania w swoje ciało i potrzeby. I mimo że to był naprawdę pozytywny czas z cudowną energią i poczuciem dobrego flow, to jednak okazało się, że był on też zdecydowanie zbyt intensywny. No więc życie nagle mnie zatrzymało.

Trafiłam do szpitala. A nawet trzech różnych szpitali. Z bólem i przerażeniem w oczach. Badało mnie łącznie kilkunastu specjalistów. Nie było oczywiste, co tak naprawdę się dzieje. Ale oszczędzę wam szczegółów. Tak czy inaczej spędziłam mniej więcej czternaście godzin na trzech różnych SOR-ach i dwa dni w szpitalu. I wiecie co? Wszystko, czego doświadczyłam przez te kilka dni, znowu zmieniło moją perspektywę. Najpierw totalnie mnie przygnębiło i pokazało, jak bardzo kruche i ulotne jest życie, później sprawiło, że po raz kolejny uświadomiłam sobie, że często tak bardzo zapędzam się w codzienności, że zwyczajnie zapominam o tym, co ważne… A nawet najważniejsze. Zapomniałam o sobie i swoich potrzebach. Bo pomimo tego, że z pozoru wszystko się dobrze układa, po jakimś czasie okazuje się, że szybkie tempo, pośpiech i zaniedbanie ważnych potrzeb sprawiają, że organizm po prostu przestaje harmonijnie funkcjonować. Zawsze wtedy, kiedy żyjemy w braku wrażliwości na siebie i innych, wydarza się coś, co ostatecznie i tak nas do tego bycia tu i teraz doprowadza.

I tym razem również tak długo zwlekałam z zatroszczeniem się o siebie, że ostatecznie nie wytrzymałam i zatrzymałam się. Gwałtownie, boleśnie i zupełnie nieoczekiwanie, ale jednak zatrzymałam się… A teraz leżę w łóżku z ciepłą herbatą w dłoni i to WSZYSTKO, co było tak WAŻNE, co NIE MOGŁO odbyć się beze mnie i poza mną, co MUSIAŁAM pilnie załatwić i zorganizować, biegnie swoim torem. I ma się naprawdę dobrze… Może inaczej i w sposób, o którym bym nawet nie pomyślała, ale jednak realizuje się. Świat wciąż się toczy, wciąż istnieje. Nie skończył się…

Te nasze utarte schematy działania zamykające się w słowach: „muszę”, „trzeba”, „należy”, „szybko”, „szybciej”, „natychmiast”, „koniecznie”… nie działają najlepiej. Kiedy wciąż poganiamy siebie i innych, wywieramy presję i czegoś oczekujemy, zrywamy łączność ze sobą i swoimi bliskimi, działając trochę jakby w amoku, jak w równoległej rzeczywistości. Niekoniecznie gorszej, ale na pewno innej, pozbawionej oceny, zrozumienia, troski, spokoju, dystansu.

A nasze działanie przekłada się na naszych bliskich. Zapewne zdarzyło się wam w stresie i pędzie codzienności, ciągłego „nie mam czasu”, „nie teraz”, „nie dam rady”, „muszę” doświadczyć np. nagłej choroby swojego dziecka. Ilość napięcia i trudnych emocji, ciągłe bycie w biegu zwyczajnie przerosła możliwości jego młodego organizmu. I wówczas znalazła się sposobność na zatrzymanie się, a nasza praca, zadania, obowiązki i milion zaległych spraw, zeszły na drugi plan i zaczęły żyć swoim życiem. Wcale nie gorszym, po prostu innym…

Wciąż i na nowo uczę się zwalniać. Nieustannie sprawdzać, dokąd prowadzi mnie to, co robię, i sposób, w jaki to robię, bo w danej chwili wydawał mi się on być najbardziej odpowiedni. I odsuwam przymus na dalszy plan. Nie znaczy to, że rezygnuję z rozwoju, z zarabiania pieniędzy i planowania codzienności. Po prostu zaczynam robić to inaczej…

I nie mam w sobie złości na to, że znów się zagalopowałam. Nie szukam winnych… Nie jestem wściekła na życie za to, że doświadczyłam czegoś naprawdę nieprzyjemnego. TO NIE WYDARZYŁO SIĘ BEZ PRZYCZYNY. Jestem natomiast wdzięczna za to, jak niezwykła i mądra jest natura. Jak wiele w niej prawdy i śmiałości… Jak bardzo skutecznie potrafi ściągnąć nas do źródła i dać sposobność ku temu, by na chwilę przystanąć, przyjrzeć się sobie i innym. Poczuć. Docenić to, co ważne. Zadbać o to i na nowo pokochać…

Oddychaj i bądź obecny… Po prostu zatrzymaj się sam…

Magda

fot.unsplash.com