– Wika, daj mi telefon proszę, czas oglądania minął – rzucam w ferworze zajęć i poczuciu wszechogarniającego mnie zmęczenia.
– Zaraz mamo, jeszcze chwilę.
– Potrzebuje współpracy, kochanie. Chciałabym, abyś podała mi smartfon.
– Za chwilę, mamo.
– Wika, zaczynam odczuwać złość. Chciałabym, abyś podała mi…
– Ej, mamo – córka odkłada telefon i kontynuuje… – Weź się na chwile zatrzymaj, co?
Patrzy mi w oczy i czeka na odpowiedź.
– Yyyy, no yyy, tak, ale co masz na myśli? – pytam zaskoczona.
– No to weź oddech i zaczekaj pięć minut i wróć. Zobacz, jakie masz potrzeby i ja zobaczę, jakie ja. Dobra?
Padam. Dosłownie. Padam na dywan i nie wiem, co powiedzieć.
Bo tak naprawdę to nie była potrzeba współpracy (choć tak ją nazwałam), a zamaskowana chęć zrobienia „po mojemu” i moja córka po prostu to wyczuła. (Rezonans limbiczny działa. 😉)
Bo jedyne czego potrzebowałam, to odpoczynek i chwila oddechu. Ale automatycznie weszłam w schemat szukania przysłowiowego kozła ofiarnego.
Bo moje dziecko pomogło mi się zatrzymać (nie jest za to odpowiedzialne; za moje uczucia i potrzeby też nie i o tym wie) i coraz częściej otwiera się na widzenie i słyszenie innych.
Bo zauważam, że to, co daję, wraca. To co robię, ma większy, niż jakiś tam sens…
Bo moje dziecko uczy się od nas języka, który coraz bardziej mnie porusza.
Może doda siły i również Was zainspiruje? 🙏❤️
Fot. Freepik