Rok temu o tej porze byłam już po dwóch solidnych obiadach, gofrach, naleśnikach, sałatce warzywnej i kanapkach z pomidorowym hummusem 35-stopniowy upał sprawił, że nie przyszło mi do głowy, co zwiastuje mój wilczy apetyt
Objedzona, spocona, niewyspana i zmęczona afrykańskim skwarem, postanowiłam wejść pod prysznic. Później było trochę jak w amerykańskim filmie. Nagle odeszły mi wody, poczułam (jednocześnie) przedziwny lęk i ekscytację. Zaczęły się dotkliwe skurcze. Doczłapałam się do telefonu i zadzwoniłam do męża, a później swojej położnej. Do szpitala pojechałam taksówką. Byłam tak blisko siebie, że nawet nie pamiętam drogi…
Na IP przyjęli mnie ciepłym i serdecznym uśmiechem i już wówczas kazali podążać za tym, co podpowiada ciało. Nawet dokumenty mogłam uzupełniać na stojąco-kołysząco. Myślę, że dziś bym się nie rozczytała
Poród był cudny, wsparcie męża i położnej niezastąpione. Pamiętam ich spokój i skupienie; swój świadomy oddech, radość i wdzięczność; mdłości, zawroty głowy zniewalający ból i osłabienie. Ale też wiarę w to, że wszystko będzie dobrze…
I było. Nigdy nie zapomnę chwili, w której wyjęłam z siebie synka. Jego ciepłego, otulonego mazią ciała, pierwszego dotyku, bliskości… łez szczęścia i wyczerpania… Dzikiej wewnętrznej mocy (także w niemocy) którą czuję do dziś, a przecież minął już ROK…
Wcześniej jej nie znałam… Nie każdy poród i czas po porodzie wyglądają tak samo…
Jestem wdzięczna za różne doświadczenia i nową perspektywę. Za Ciebie synku i jakość, którą wniosłeś do naszego życia. Wypełniłeś je niezwykłą aurą wdzięczności i łagodności…
Niech pozostaną z Tobą na długo; niosą radość i ufność; wspierają w trudzie codzienności.
Podążaj za tym, co dla Ciebie ważne i bądź dla siebie dobry, a ja będę Cię w tym wspierać. Czasem w uważności, empatii i czułości, czasem w pędzie codzienności… Jestem dla Ciebie i siebie…
Z energią bezwarunkowej miłości.