Rozmowa z 11-letnią dziewczynką, która bywa ostatnio rozdrażniona i wybuchowa. Nie chce współdziałać, ani dzielić się tym, co u niej.
-Jak się masz?
-Nie wiem.
-Trudno to nazwać, czy nie chcesz rozmawiać?
-Nie wiem.
-Zastanów się. Spokojnie. Zaczekam tutaj.
(…)
-O coś chodzi, ale nie wiem, o co.
-Czujesz, że o coś chodzi. To już naprawdę dużo.
-Tak?
-Pewnie. To bardzo cenne…
-Aha.
-No więc pomyśl spokojnie, może odkryjesz, o co chodzi i z czym jest ci trudno.
-Czemu trudno?
-Jeśli gorzej się czujesz, to znaczy, że jest ci z czymś trudno.
-Albo że jestem głupia.
-A co znaczy?
-Że nic mi nie wychodzi i wszystko psuje.
-To raczej świadczy o tym, że jest ci źle, a nie o tym, że jesteś głupia.
-Serio?
-No pewnie.
-Ja robię najwięcej różnych błędów, jak jestem zmęczona, niewyspana, rozzłoszczona itd. Jak źle się czuje, to gorzej myślę i gorzej się zachowuje.
-To ja się źle czuje.
-Chcesz powiedzieć, czemu?
-Bo ciągle muszę robić zadania ze szkoły, chodzić na zajęcia i korepetycje.
-Jesteś zmęczona i nie masz czasu dla siebie, co?
(Ola zaczyna płakać. Siedzę obok i podaję jej chusteczki. Spogląda na mnie czasem, jakby chciała sprawdzić, czy wciąż akceptuję jej łzy.)
-Możesz płakać, Ola. Tyle, ile potrzebujesz.
Po kilkunastu minutach dziewczynka zaczyna opowiadać o różnych doświadczeniach ze szkoły i spoza niej. Wspomina o znajomych, o tym, co lubi, a czego nie. Jej głos jest wyraźny i pełny, niczym nie zablokowany. Twarz łagodnieje, ramiona opadają lekko na dół. Napięcie odpuszcza. Przychodzi ulga i otwartość na dzielenie się. Bez słów oceny, moralizowania i upomnienia z mojej strony. Płyniemy…
A później przychodzi do mnie refleksja, że dzieci tak bardzo pragną zostać wysłuchane i zrozumiane. Tak bardzo potrzebują blisko siebie dorosłych, którzy nie zawsze pędzą, organizują, wymagają, pośpieszają, ale po prostu są. Choćby raz na jakiś czas, bez dodatkowych rozpraszaczy, planowania i wybiegania myślami w przyszłość. W szczerym zainteresowaniu dzieckiem i jego przeżyciami “tu i teraz”.
To właśnie te momenty uważnej i NIEoceniającej obecności dodają dziecku skrzydeł. Pokazują mu, że jest ważne i wartościowe zawsze, także wówczas, gdy “nic mu nie wychodzi” i wszystko jest jakby pod górkę. Przyczyn może być wiele, zwykle nie widać ich na zewnątrz, ale można powoli do nich docierać, skupiając się nie na celu, ale na drodze. Wówczas wiele rzeczy odkrywa się samo.
I z tym przesłaniem Was dziś zostawiam. Niech droga bycia blisko i czułego towarzyszenia dzieciom stanie się sensem i mocą samymi w sobie. To wystarczy.