Wracam z córka z zajęć sportowych, na które bardzo chciała się zapisać. Nie pytam o to, jak było, co robiła i czego nie robiła, bo wiem, jak bardzo nie lubi takiego monitoringu i jak szybko się zamyka, kiedy ktoś nieustannie zasypuje ją pytaniami (zwłaszcza) o nowe doświadczenia. W. potrzebuje czasu, aby je przetrawić. Więcej w nich pobyć i je poczuć, niż o nich gadać. Zamiast torpedować córkę (tak naprawdę) własnymi zagwostkami, pytam o jej samopoczucie:
– Jak się czujesz, córeczko?
– Nie wiem – odpowiada.
– Rozumiem. Czasem trudno to od razu nazwać.
Jedziemy przez chwilę w ciszy, widzę, że w głowie W. kłębi się mnóstwo myśli. Daję jej czas na pobycie w nich. Po kilku minutach córka zaczyna mówić sama:
– Mamo. To jest bez sensu. Będzie jeden medal dla dziecka. Tylko jeden.
Podpalam się trochę, kiedy to słyszę, ponieważ zajęcia prowadzi trener, którego znam ze szkoły córki i który nie stosuje nagród i kar. Jest empatyczny i nie wyróżnia dzieci. Traktuje je z szacunkiem i właśnie na tym, mi zależało.
Biorę kilka głębokich oddechów, aby się nie nakręcić i nie przekierować uwagi dziecka na siebie oraz nie rzucić wymownym: „what the fuck?” i zaglądam pod powierzchnię emocji W.
– O jaki medal chodzi?
– Medal za staranie się.
– Ach. A co masz na myśli, mówiąc, że to bez sensu?
– Wszyscy się starają. To jak oni dają tylko jeden medal?
– No, tak. Dobre pytanie. Każdy ćwiczy najlepiej, jak potrafi w danym momencie.
– No to jest niesprawiedliwe.
– Denerwuje cię to i złości?
– Wścieka mnie to.
– Rozumiem.
– To jest niedobry pomysł!
-No nie najlepszy, kochanie.
– Grrrry, aaaaa, grrrry, aaaa! – rzuca W. kilkakrotnie. Mamrocze coś pod nosem i milknie.
Jedziemy w ciszy. Spoglądam na córkę i widzę, że powoli schodzi z niej napięcie; staje się spokojniejsza i promienieje.
Mi też robi się trochę łagodniej, ale czuję, że „coś we mnie jeszcze siedzi” i chcę o tym powiedzieć (nazwać bez oceniania innych własną perspektywę i swoje emocje, bo są tak samo ważne, jak emocje W.).
– Wiesz, nie wiedziałam, że będą jakieś medale. Nie chciałam tego, więc czuję złość. Mam ochotę rzucić jakimś mocnym słowem.
– Kura przez „w”?
– Tak.
– To powiedz w myślach.
– Dzięki za podpowiedź, zrobię to nawet kilka razy. Jutro pogadam też z trenerem, choć to pewnie pomysł narzucony z góry, ale chcę mieć jasność.
Oddycham głośno i wydmuchuję złość. Rzucam kur*ami w myślach i wracam do W. z myślą, że warto pogadać o wartości tego medalu i szerszym spojrzeniu na przywiązywanie się do tej wartości.
– Ufff, trochę mi już lepiej. A Ty, jak się masz?
– Dobrze.
– Co ci pomogło?
– Jak ci mówiłam, a ty słuchałaś.
– I nie męczy cię już ten medal?
– Nie. Już zapomniałam.
I to “już zapomniałam” bardzo mnie zatrzymało. Po raz kolejny pokazało mi, jak wielka jest moc usłyszenia drugiego człowieka. Jak “niewiele” trzeba, aby nasza złość, czy stojący za nią lęk, wybrzmiały w sposób nie raniący innych i rozpuściły się. Czasem przetoczyły się mocno i intensywnie (na każdym etapie rozwoju dziecka i w każdej sytuacji będzie inaczej), a czasem rozpłynęły się, dzięki mówieniu o tym, że są; usłyszeniu i zobaczeniu siebie w “oczach” i słowach drugiego człowieka.
To, co ważne i niezmienne dla każdego z nas, to zostać przyjętym z tym, co jest w nas żywe (a emocje i uczucia takie są) i doświadczyć połączenia na poziomie potrzeb, które kryją się pod spodem i są uniwersalne (w tym przypadku potrzeby bezpieczeństwa emocjonalnego, zrozumienia, więzi, zaufania).
Kiedy te potrzeby są zauważane i/oraz zaspokajane choćby w podstawowym stopniu, dziecko rozwija się w zdrowym poczuciu własnej wartości, które jest jego tarczą ochronną na całe życie.
Nie trzeba go chronić przed stresem i trudnymi sytuacjach, bo naturalnie staje się na nie coraz bardziej odporne. Wówczas problemy, z jakimi się spotyka, tracą na znaczeniu. One wciąż są i przysparzają dziecku (a później dorosłym) licznych trosk, ale stają się materią, w obszarze której można i da się odnaleźć.
Zatrzymywanie się przy przeżyciach dziecka, nie jest jedynym, co można zrobić. Czasem warto szukać rozwiązań i rozmawiać z innymi dorosłymi o różnych nieporozumieniach, ale nie ma sensu ich eliminować (i nie zawsze się da, czasem to byłaby misja niemożliwa).
Nie o tym jest też empatyczne i bliskościowe podejście do dziecka. Ono NIE polega na usuwaniu powalonych konarów drzew z drogi dziecka, ale na towarzyszeniu mu j pokazywaniu, jak przez nie przejść .
To właśnie 1. bycie dostępnym (fizycznie i emocjonalnie), 2. towarzyszenie dziecku w trudnościach, jakich doświadcza oraz 3. przechodzenie z nim przez to, co przeżywa, pozwala wyposażyć je w narzędzia i umiejętności, które pomagają mu odnaleźć się w świecie. Zbudować siłę i odporność psychiczną, która pozwoli dziecku stawiać czoła codziennym wyzwaniom.
Ta siła powstaje dziś – kiedy dziecko do nas mówi, a my uważnie i nieoceniająco go słuchamy; kiedy doładowuje się i uczy się życia w naszej obecności i empatycznej komunikacji, a później…
… wraca do świata pełnego różnych niespodzianek i wyzwań z mocą, której nikt mu już nie odbierze. Z mocą miłości i akceptacji do siebie! ❤️
#biegnijkochanie #jestemblisko #teraz