5 rzeczy, które możemy dać swoim dzieciom, aby były szczęśliwe teraz i w dorosłości

Kiedy rozmawiam z rodzicami młodszych i starszych dzieci i obserwuję ich, prawie za każdym razem dostrzegam (dość oczywiste) wspólne prawidło – dorośli kochają swoje dzieci i chcą dla nich jak najlepiej. Często uważają też, że to wystarczy, żeby wychować je na szczęśliwych dorosłych.

Mówią: “Zobacz, moja mama i mój tata wychowywali mnie, nagradzając i karząc, i wyrosłem na porządnego człowieka. Może nie osiągnąłem wszystkiego, o czym marzyłem, ale uważam, że niczego mi nie brakuje” albo “Moje dziecko ma naprawdę dobrze, chodzi do solidnego przedszkola, ma dużo zabawek, stać nas na wakacje i zajęcia dodatkowe. My nie mieliśmy takiego życia, a i tak wyrośliśmy na ludzi i dobrze sobie radzimy”, “Nie ma co wnikać w każde zdanie wypowiedziane do dziecka, bo można by oszaleć. Wystarczy mówić, że się je kocha i dawać to, co można, reszta przyjdzie sama. Szkoła i cyfrowy świat zrobią swoje, przecież nie tylko my wychowujemy swoje dzieci”…

Oczywiście, że na życie naszych dzieci w przyszłości będzie wpływało wiele czynników, ale to my (jako rodzice i dorośli w ogóle) mamy teraz znaczący wpływ na to, na jakich ludzi wyrosną w przyszłości i jak będą radzić sobie wtedy w świecie. Jesteśmy w znacznej mierze  odpowiedzialni za to, czy nasze dzieci będą znały swoją wartość, czy będą akceptowały siebie takimi, jakimi są, czy będą silne i odważne, czy będą potrafiły same zmotywować się do działania i pracy, czy też będą czekać na motywację i oklaski z zewnątrz (choć te może nigdy nie nadejdą) i wreszcie – czy będą potrafiły budować szczęśliwe relacje z innymi ludźmi (również ze swoimi dziećmi), czy będą potrafiły kochać je bezwarunkowo…

Duński psycholog, pedagog i terapeuta rodzinny oraz autor wielu książek dla rodziców, Jesper Juul pisze tak:

Myślę, że wszyscy rodzice kochają swoje dzieci, ale nie wszyscy umieją wyrazić te uczucia właściwie. A wyrażenie miłości to decydujący czynnik w rozwoju poczucia wartości. Bo jaki jest pożytek z rodzicielskiego serca przepełnionego miłością, jeśli rodzic nie potrafi zachowywać się wobec dziecka w sposób, który będzie przez nie postrzegany jako wyraz miłości? Intencje rodziców mają mniejsze znaczenie – ważne jest, czego dziecko doświadcza” [1. Juul J.: Moje kompetentne dziecko. Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej? Podkowa Leśna, 2011].

Dla dzieci nie są ważne drogie zabawki, markowe ubrania, piękny dom, najlepsze przedszkole czy szkoła prywatna? Co dziecku po wakacjach za granicą nawet kilka razy do roku, po których wraca do domu i co dzień obserwuje rodziców, którzy właściwie już się nie kochają, nie zawsze się szanują i nie potrafią ze sobą rozmawiać? Albo nie potrafią czule komunikować się ze swoimi dziećmi?  Co dziecku po pięknych kolorowych rzeczach wokół, kiedy rodzice nie mają czasu i możliwości, aby się nimi razem z dziećmi cieszyć? Co dzieciom po dobrym wykształceniu, kiedy w naszym kraju nawet papier z “solidnej” uczelni nie gwarantuje znalezienia wartościowej (czytaj: dobrze płatnej i satysfakcjonującej) pracy? Co im po tym wszystkim, kiedy nie nauczyły się najważniejszego – budowania relacji z samym sobą i z ludźmi, którzy są dla niego ważni, kiedy nie doświadczyli, co znaczy kochać siebie i akceptować takimi, jakimi są?

Co więc możemy dać swoim dzieciom i co dla nich zrobić, aby były szczęśliwe teraz i wyrosły na równie spełnionych dorosłych? Możemy ofiarować im między innymi:

  1. Czas i bezwarunkową uwagę
    Nawet jeśli długo pracujecie w ciągu dnia i wracacie do domu późnym popołudniem, nie jest tak ważne, ile czasu spędzicie z dzieckiem (po jego powrocie ze żłobka, z przedszkola czy ze szkoły) – istotne jest to, żeby być w tym czasie w pełni obecnym. Zdaję sobie sprawę z tego, że czeka na Was pranie, sprzątanie i gotowanie, ale jeśli zrobicie to później, naprawdę nic się nie stanie. Dziecko po powrocie z zajęć (przynajmniej to małe 😉 ) potrzebuje przede wszystkim relacji z Wami. Czasu pozbawionego pośpiechu, zaglądania w telefon, rozmyślania o tym, co trzeba jeszcze zrobić. Chodzi o takie zwyczajne i swobodne bycie tu i teraz. Kiedy bawicie się z dzieckiem, bądźcie zaangażowani w tę zabawę. Kiedy z nim rozmawiajcie – rozmawiajcie całym sobą. Spróbujecie – na początek choćby przez 10 minut dziennie – być rzeczywiście duchem i ciałem ze swoim dzieckiem. Będziecie zdumieni, jak to wspaniale wpłynie na relacje z nim i na Wasze ogólne samopoczucie. Poczujecie wewnętrzny spokój i przypływ energii, który pozwoli ogarnąć domowe sprawy w kilka chwil, zamiast spędzać nad nimi godziny, niejednokrotnie z dzieckiem uwieszonym na ramieniu.

Jest wiele badań naukowych potwierdzających tezę, że takie odpuszczenie sobie wszystkiego i bycie w pełni obecnym i uważnym na to, co się właśnie dzieje, działa tak samo jak tydzień na najlepiej spędzonych wakacjach. 😉 Jedno z takich badań opisuje znany niemiecki psychoterapeuta i certyfikowany trener uważności, Willi Zeidler, w publikacji (z 2007 roku) pt: “Achtsamkeit und ihr Einfluss auf die Emotionsverarbeitung – eine experimentelle Untersuchung der Wirkmechanismen” (tł. “Uważność i jej wpływ na przetwarzanie emocji eksperymentalne badanie mechanizmów działania”). Opisuje tutaj badania nad wpływem uważności i umiejętności bycia tu i teraz na lepsze zdrowie, samopoczucie i zdolność do radzenia sobie z trudnymi emocjami. Badani, którzy regularnie praktykowali trening uważności, stawali się bardziej zrelaksowani i spokojni, lepiej tolerowali afekty, potrafili lepiej sobie poradzić z trudnymi emocjami, odczuwali na co dzień mniej lęku i jednocześnie potrafili szybciej uwolnić się spod jego wpływu.

2. Nieoceniające towarzyszenie

Bardzo często dzieje się tak, że kiedy już poświęcamy dziecku swój czas i na przykład zaczynamy się z nim bawić, w naszym umyśle zaczynają rodzić się oceny: “Nie tak układa wieżę z klocków”, “Miesza kolory farb podczas malowania”, “Źle segreguje swoje zabawki” itd. Nieustannie pouczamy, edukujemy, krytykujemy. Nagradzamy, chwalimy albo karzemy. To wszystko naprawdę niekorzystnie działa na rozwój naszych dzieci i nie wspiera ich poczucia własnej wartości (dowody na tę tezę znajdziecie tutaj).

Po prostu bądźmy. Starajmy się małymi krokami nauczyć być z dziećmi, bez zbędnych słów (również mowa ciała ma znaczenie, dzieci odbierają i czują Wasze intencje, nawet jeśli nie wyrażacie swoich myśli na głos). Co zamiast pochwał, żeby dziecko na pewno wiedziało, że je kochamy i zauważamy? Po prostu nic! Wystarczy jedynie szczerze towarzyszyć dziecku, by czuło, że je dostrzegamy, by wiedziało, że cieszymy się wspólnie spędzanym czasem. Ważna jest też nasza życiowa postawa i to, jakimi ludźmi jesteśmy na co dzień. Czy oceniamy siebie i innych, czy akceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy. Czy krytykujemy się za to, że zrobiliśmy coś inaczej, niż byśmy tego chcieli, czy dajemy sobie prawo do błędu itd. Bycie samoświadomym człowiekiem (i rodzicem) jest w zasadzie podstawą do tego, by budować dobrą relację ze swoim dzieckiem i z innymi ludźmi.

PS Kiedy dziecko pokazuje Wam narysowany przez siebie rysunek i koniecznie chcecie coś powiedzieć, możecie stosować następujące formy: “Narysowałeś rysunek. Jestem ciekawa, co on przedstawia, opowiesz mi o tym? albo “O, dziękuję, że pokazujesz mi swój rysunek. Co on przedstawia?” lub też “Widzę, że narysowałeś coś nowego. Pokażesz mi swój rysunek? Chętnie go zobaczę. Może teraz porysujemy razem?”.

3. Zaprzestanie zamartwiania się

Często zdarza nam się myśleć o dziecku lub o tym, czym ono się zajmuje, w nieco katastroficzny sposób. Czy znacie ten obraz – maluch słodko śpi, wchodzicie do pokoju (w którym się znajduje), spoglądacie na niego z nieopisaną miłością i szczęściem… i nagle tę piękną chwilę przerywa jakaś trudna myśl, na przykład: “Oby tylko nigdy poważnie nie zachorował, oby nigdy nie przytrafiło mu się coś złego”, “Jaki on jest cudowny i tak spokojny… To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Ciekawe, co się za chwilę wydarzy” itd.?

Nagle wielka moc uczucia, z którym przed sekundą obserwowaliście swoją pociechę, słabnie, a w zamian za nią pojawiają się w Was strach i zmartwienie.

Obserwuję też inne sytuacje – na przykład na placu zabaw lub w przedszkolu bardzo często, kiedy dziecko wykona jakąś pracę albo osiągnie coś nowego i to zakomunikuje, rodzice czy nauczyciele mówią: “Uważaj, bo zaraz spadniesz”, “Ostrożnie, bo za chwilę skaleczysz się tymi nożyczkami”, “Nie, nie jedź tak szybko, bo się przewrócisz!”, “Uważaj, zaraz wylejesz tę wodę i zmoczysz sobie ubranie!”…

Jesper Juul w swojej książce pt.: “Twoje kompetentne dziecko. Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej” zwraca uwagę na to, że:

“Takie wieczne zamartwianie się zatruwa rozwój poczucia wartości, ponieważ wiadomość, jaka dociera do dziecka, brzmi: nie sądzę, by mogło ci się udać”. Odwraca również uwagę dziecka od zdobywanego właśnie doświadczenia i skupia je na uczuciach matki. Jeśli matka zwykle się niepokoi, jej syn prawie na pewno będzie z nią współdziałał i albo stanie się niespokojny (współpraca bezpośrednia), albo niezdarny i podatny na wypadki, w ten sposób spełniając negatywne oczekiwania matki (współpraca odwrócona)”.

Z przytoczonego fragmentu jasno wynika, że ciągłe zamartwianie się nie służy naszym dzieciom (ani nam samym), nie wspiera ich motywacji wewnętrznej, nie pomaga współdzielić radości z doświadczania ani nie wzmacnia poczucia własnej wartości, a raczej wypełnia dzieci strachem i przekonaniem, że coś się im nie powiedzie i że za chwilę na pewno wydarzy się coś niedobrego.

Co zatem mówić? Co robić, kiedy widzimy, że nasze dziecko jest w (niewielkim, ale jednak) niebezpieczeństwie? Starać się wyrażać swoją troskę inaczej, na przykład: „Wygląda na to, że świetnie się bawisz, ale to chyba jest również trochę niebezpieczne, prawda?”.

Można też nawiązać kontakt wzrokowy i powiedzieć: “Namalowałeś motyla i teraz go wycinasz? Wygląda na to, że świetnie się bawisz, ale trzymanie ostrych nożyczek blisko twarzy koleżanki wydaje się być trochę niebezpieczne, prawda?”.

W przedszkolach, z którymi dotychczas współpracowałam, taka forma wyrażania swoich odczuć działała na większość dzieci doskonale. Oczywiście, kiedy dziecko było bardzo zmęczone, głodne albo zwyczajnie miało kiepski nastrój, nie zawsze reagowało tak, jak byśmy chcieli, wtedy trzeba było dojść raczej do przyczyny jego samopoczucia i okazać zrozumienie względem trudnych emocji.

4. Zaufanie

Już słyszę głosy wielu rodziców: “Jak zaufać małemu człowiekowi, który nie ma życiowego doświadczenia, nie potrafi przewidzieć, jakie mogą być skutki jego działań?”. Owszem, zgadzam się, dzieci nie posiadają tej umiejętności, ale w większości potrafią cudownie czytać siebie, doskonale znają swoje potrzeby i granice. Jasne, że popełniają błędy, ale co jest złego w popełnianiu błędów?

Mam wrażenie, że my, dorośli, sądzimy, że popełnianie błędów stanowi o tym, że jesteśmy słabsi, gorsi od innych i że czegoś nam brakuje… W rzeczywistości tak nie jest. W gruncie rzeczy uczymy się na błędach (mimo że zdarza się nam je powielać).

Wyniki badania potwierdzające tę tezę jasno pokazują, że po tym, jak popełnimy jakiś błąd (w swoim działaniu), w naszym mózgu aktywuje się (uwaga, bo to brzmi jednak nieco paradoksalnie) tzw. układ nagrody, motywujący nas do wykonania w przyszłości tej samej czynności, ale już prawidłowo. Zapis pracy mózgu w czasie powtarzania wcześniej błędnie wykonanej czynności pokazuje, że mózg zaczyna koncentrować się na szukaniu rozwiązań i analizie sytuacji po to, by ostatecznie poprawnie wykonać daną czynność. Mózg traktuje więc popełnianie błędów jako pozytywne wzmocnienie. [2. Spitzer M.: Jak uczy się mózg? Warszawa, 2007].

Wracając do kwestii (stricte) zaufania – często jest tak, że dorośli negują uczucia i odczucia dzieci i uparcie przekonują je do swoich racji, tak jakby nie wierzyli temu, co dziecko wyraźnie komunikuje. “Zjesz banana?” “Nie, nie jestem głodny” No zjedz, nie jadłeś nic od śniadania – na pewno jesteś głodny” “Nie chcę jeść, nie jestem głodny” “Jak można nie być głodnym, nie jedząc przez tyle godzin…”

“Załóż kurtkę –  jest zimno” “Nie chcę –  jest mi ciepło” “Ale dzisiaj jest zimno, zobacz wszystkie dzieci mają kurtki” “Ale mi jest gorąco. Nie założę” “Załóż, bo zaraz pójdziemy do domu…”

Kiedy dziecko wielokrotnie słyszy od dorosłych, że jego odczucia nie mogą być prawdziwe, w końcu może zacząć w to wierzyć. W przyszłości może przestać ufać swoim potrzebom, stracić kontakt ze swoimi uczuciami i utracić umiejętność wyrażania tych uczuć.
Czy to jest naszym celem…?

5. Pracę nad sobą jako rodzicem (i człowiekiem w ogóle)

To jest bardzo szeroki temat na zupełnie osobny wpis albo nawet na całą książkę. 😉 Na co jednak moim zdaniem warto przede wszystkim zwrócić uwagę, myśląc o sobie jako świadomym i dojrzałym rodzicu?

  • Na to, że dzieci nas obserwują, słuchają i dosłownie skanują: kiedy jesteśmy czymś zatroskani, one świetnie to wyczuwają. Mówienie dziecku w takim okresie: “Nic się nie dzieje, jestem tylko trochę zmęczony” jest nieuczciwe. Nie pozwala mu utożsamiać się z mamą czy z tatą jako z człowiekiem, który podobnie jak ono może mieć słabszy dzień/okres i słabsze samopoczucie. Być autentycznym – to coś, co warto dać dzieciom, jeśli chcemy budować z nimi dobrą relację i pragniemy, aby i one potrafiły wyrażać swoje uczucia i być autentyczne we własnym życiu. Nie chodzi o obciążanie dzieci swoimi problemami, bo ich nie udźwigną, chodzi raczej o umiejętność przyznania się do własnych emocji i uczuć i pokazania też, jak można sobie z nimi (po)radzić.
  • Na to, by starać się pracować nad własnym poczuciem własnej wartości, bo trudno wzmacniać tę strefę u dzieci, jeśli samemu nie czujemy się w niej dobrze. Jak to zrobić? Sposobów jest naprawdę wiele. Wszystko zależy od skali problemu. Podstawą wydaje się być uświadomienie sobie istoty problemu i chęć dokonania wewnętrznej przemiany. (Pozwólcie, że kilka ciekawych koncepcji radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości przytoczę w osobnym wpisie – już niebawem).
  • Na odkrycie, skąd biorą się nasze reakcje i pewne zachowania względem dziecka. Zauważam, że większość rodzicielskich trudności i problemów (choć nie przepadam za tym określeniem, wolę “wyzwań”) nie wynika z samych “trudnych” zachowań naszych dzieci, ale jest naszą wewnętrzną odpowiedzią na jakąś “niezaopiekowaną” i niespełnioną część nas samych.

Kiedy rodzi się we mnie złość na moje dziecko, pytania, jakie zwykle sobie zadaję, brzmią na przykład tak: “O co ci chodzi? Dlaczego jesteś zła? Czego potrzebujesz? Skąd taka myśl? Czy to jest jakiś obraz z twojego dzieciństwa? Czy nie powielasz zachowań rodziców/dziadków względem ciebie, kiedy byłaś dzieckiem (choć wcale tego nie chcesz)?” itd.

Po głębszym zastanowieniu się prawie zawsze stwierdzam, że za trudnymi w danej chwili emocjami i zachowaniami względem dziecka stoją m.in. (moje) aktualnie niezaspokojone potrzeby, przeżycia i doświadczenia z dzieciństwa, a także odzywa się we mnie “niezatroszczone” w danym obszarze dziecko. Kiedy docieram do najgłębszych przyczyn mojego zdenerwowania/zachowania, przestaję postrzegać malucha jako przyczynę mojej złości (i innych emocji) i nie zrzucam odpowiedzialności na dziecko za to, co czuję; nie dochodzi wtedy u mnie do wybuchu złości, no i do tak bardzo powszechnych wyrzutów sumienia, które pojawiają się zwykle po tym, kiedy w nerwach zrobimy coś, czego byśmy nie chcieli.

Mam poczucie i głębokie przekonanie o tym, że w relacjach z innymi warto zaczynać najpierw od siebie, bo to w zasadzie my jesteśmy skrzynią wspomnień, zapisanych w mózgu i w sercu (często nieuświadomionych) uczuć, emocji i stereotypowych przekonań. Myślę, że wiele może się zmienić w naszym rodzicielstwie (i życiu w ogóle), kiedy spojrzymy na komunikację z innymi ze swojej perspektywy – perspektywy człowieka, który posiada własną historię i w sposób automatyczny, zupełnie naturalny, acz często podświadomy, przenosi ją na budowanie relacji z dzieckiem i z innymi ludźmi.

Pozdrawiam Was ciepło!
Magda