W ubiegłym tygodniu piekłyśmy razem z córką bezglutenowe bułeczki drożdżowe. Wypiekanie takich bułek jest trudne i czasochłonne. Wymaga solidnego zaangażowania i praktyki. Kiedy już udało mi się osiągnąć odpowiednią konsystencję ciasta i wędrowałam z nim do ciepłego pomieszczania, miska wyślizgnęła mi się z rąk i niefortunnie upadła na podłogę. Stłukła się. Ciasto wylądowało w koszu na śmieci.
Poczułam złość (w obecnej sytuacji dostęp do pieczywa bezglutenowego i bezglutenowych mąk zaczyna być mocno ograniczony) i zaczęłam soczysty monolog, którego świadkiem był mój mąż i dzieci:
“Jak mogłam być tak nieuważna”, “Tylko mi się zdarzają takie rzeczy”, “Co ze mnie za gapa”, “Jestem do niczego”.
Mój mąż spoglądał na mnie to ze zdziwieniem, to ze zrozumieniem. Córka stała jak wryta. Syn zaczął trochę pomrukiwać.
“Matko, tyle pracy. Tyle czasu, energii i te mąki…” – mamrotałam pod nosem.
Przechodziłam z pomieszczenia do pomieszczenia, solidnie się biczując.
Nagle poczułam, jak zaciska się moje gardło. Napinają się mięśnie karku i twarzy. Zatrzymałam się. Usiadałam. Rozejrzałam dookoła. Synek podszedł do mnie (raczkując) z radosnym uśmiechem. Mąż usiadł blisko nas na macie. Córka włączyła muzykę w radio i krążyła wokół nas.
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Napiłam się herbaty, stojącej obok.
Widziałam spojrzenia mojej starszej córki. Opowiadały trochę o nadziei na to, że to jeszcze nie koniec tej historii, że brakuje jej zakończenia. Mówiły trochę o żalu, empatii, chęci wybaczenia. Miałam poczucie, jakby prosiły o nową jakość; formę dopełniania… I to, co było żywe w mojej córce, ożyło też we mnie.
Uśmiechnęłam się subtelnie, otoczyłam samą siebie czułością i powiedziałam to, co powiedziałabym w podobnej sytuacji do najlepszego przyjaciela:
– Jestem bardzo zmęczona i niewyspana. Nic więc dziwnego, że stłukłam tę miskę. Tak się czasem zdarza. Posprzątam i spróbuję wyrobić ciasto raz jeszcze.
Poczułam wielką ulgę. Jak stąd „na koniec świata i z powrotem” – jak mawia moje dziecko. Posprzątałam na stole i pod nim. Przygotowałam nowe ciasto. Córka ponownie mi w tym pomogła.
Następnego dnia Wika chciała upiec kruche ciasteczka. Przygotowywała kolejne produkty i połączyła je ze sobą. Stałam obok i asekurowałam ją. W pewnym momencie nieszczęśliwie strąciła z blatu plastikową miskę, w której znajdowały się niemal wszystkie składniki. Miska upadła na podłogę. Trochę mnie to rozbawiło, ale miałam też poczucie Dẻjả vu. A później otarło do mnie coś bardzo ważnego:
– Aaaaa! Ale jestem wściekła. Jestem głupia. Beznadziejna! – wykrzyczało moje dziecko.
Spojrzałam na nie łagodnie, z troską i życzliwością. Nie odzywałam się prawie. Rzuciłam tylko krótkie:
– Jestem przy tobie – i towarzyszyłam.
Córka krzątała się i zamiatała nerwowo mąkę z podłogi. Usiadłam obok niej. Zrobiło mi się jej żal.
– Chcesz się przytulić?
– Może na chwilę – odpowiedziała.
Przytuliła się do mnie “na szybko”. Mocno ścisnęła za szyję i wróciła do sprzątania.
– Mamo, pomożesz mi?
– Jasne.
– Dzięki.
Skończyłyśmy ogarniać otoczenie. W. pobiegła do swojego pokoju i zamknęła się w nim. Chciałam do niej wejść, ale odmówiła. Uszanowałam to.
Po chwili wróciła do kuchni i tak lekko i swobodnie rzuciła do nas:
– Eh, każdemu się czasem zdarza.
A później dodała:
– Nie jestem wcale głupia, po prostu się zdenerwowałam. Jestem w porządku.
I przystąpiła do działania. Z coraz lepiej znanym mi poczuciem wyrozumiałości i łagodności, uwalniających mnie od poczucia winy, którego tak często doświadczałam w okresie dzieciństwa i dorastania.
Czułości dla samej siebie, stającej się częścią doświadczania mojego dziecka…
***
Bądź dla siebie dobry, Rodzicu! Choćby małymi krokami… I odzyskuj stopniowo tę wewnętrzną moc, z którą przyszedłeś na świat. <3 Niech Twoje dziecko także w niej wzrasta. Niech dojrzewa w zdrowym poczuciu własnej wartości i świadomości, że niedoskonałość jest w porządku dokładnie taka, jaka jest. Tak bardzo jesteśmy w niej sobie bliscy…
<3
#zmiłościdodziecka
#zmiłościdosiebie
Wam –
ja
<3 <3 <3
fot. freepik