Wychodzę spod prysznica. Jestem rozluźniona i zregenerowana. Widzę, że mąż usypia synka w pokoju dziennym. Wchodzę więc po cichu do sypialni. Córka siedzi na podłodze z twarzą schowaną w dłonie i popłakuje. Nie, wiem, co się dzieje. Siadam więc obok i spokojnie to sprawdzam:
– Czy coś się stało kochanie?
Cisza.
– Chcesz się może przytulić?
– Nie.
– Rozumiem. – Chcesz zostać sama?
– Nie.
– To jestem tu blisko.
Siedzę obok w uważności, ale też niepokoju. Nie wiem, o co chodzi, co się wydarzyło. Trochę mnie to męczy i uwiera; oddala od bycia tu i teraz. Mijają kolejne minuty. W głowie pojawia się sporo myśli-zapalników: “co jej znów jest?”, “zawsze coś”, „a tak przyjemnie mi było”. Przekierowuję na nie swoją uwagę. Nie wypieram ich, a zaglądam pod ich powierzchnię. Zadaje sobie pytanie, o czym te myśli opowiadają: “czego mi teraz trzeba?”. Po chwili sobie odpowiadam: „spokoju, jasności, łatwości, bliskości”. Samo nazwanie tych potrzeb dają jakąś ulgę. Pozwala mi złapać dystans i pozostać w kontakcie ze sobą. Nie wczuwać się tak bardzo w doświadczenie córki i nie zarażać się jej emocjami, ale towarzyszyć jej w nich.
W. siedzi w bezruchu. Skupiam się jeszcze przez chwilę na swoim oddechu i wracam do niej z uważnością.
Sprawdzam, czy chce, abym trzymała ją za rękę, ale mi na to nie pozwala. Czuję się trochę bezradna, ale staram się przypomnieć sobie o czymś, co mi w tej bezradności zwykle pomaga i jest to taka myśl: „jeśli nie wiesz, co zrobić, nie rób nic, bądź blisko.” Nie wykonuj nerwowych ruchów. Nie poganiaj. Sytuacja jest trudna, ale nie jest zagrożeniem życia. Nie uciekamy przed dzikimi zwierzętami. Emocje nas nie zabiją.
Nie szukam odpowiednich słów, ani jakichkolwiek słów, bo mogą nie być potrzebne. Żadna chwila nie jest podobna do poprzedniej. To, co działało wczoraj, nie musi być wspierające dzisiaj.
Jakoś lżej robi mi się po tym wewnętrznym monologu i krótkich przemyśleniach.
Po kilku minutach córka podnosi głowę i spogląda na mnie:
– Dasz mi pić mamo?
– Pewnie.
Podaję jej szklankę z wodą.
– Nie chce mówić.
– Dobra. Mogę coś dla ciebie zrobić?
– Przytulić.
Tulimy się przez dłuższą chwilę. W. wstaje i przynosi album ze zdjęciami. Oglądamy je i wspominamy.
Nie drążę tematu. Zostawiam go na później. Widzę, że córka nie ma gotowości, aby do niego wracać.
Kładę się na łóżku i świadomie oddycham. Wydycham to, co ciężkie i drażniące. Z wdechem przyjmuję strumień ciepłego światła (tak je sobie wyobrażam). Robi mi się przyjemnie i łagodnie. W. kładzie się obok mnie i szepcze mi do ucha:
– Było mi przykro, bo zostałam w pokoju sama.
– Och, rozumiem.
– Tata przytulał Olinka, a ty się kąpałaś.
– A ty byłaś tu sama i tego nie chciałaś?
– Tak.
– Wiesz, że możesz następnym razem przyjść do mnie do łazienki i pogadać?
– Zapomniałam.
– Rozumiem. Też czasem zapominam o tym, co mi pomaga.
Rozmawiamy przez chwilę i spędzamy czas na różnych aktywnościach. Jedną z nich jest rysowanie. W. maluje obrazek, na którym jest ona, ja i jej tata. Brat pojechał na spacer z babcią i dziadkiem. Podobno gdzieś dalej. Chyba do lasu. W każdym razie wróci dopiero na kolację…
***
Ta krótka historia przypomina mi o tym, że:
- każdy chciałby przeżywać swoje troski, uczucia i emocje po swojemu i nie warto próbować tego zmieniać,
- nasze potrzeby, rodzące się w danej chwili – np. jasności, kontaktu z innymi, zrozumienia (itd.) nie muszę być zgodne (i najczęściej nie są) z potrzebami naszych dzieci (jesteśmy różnymi, indywidualnymi istotami)
- to, co sprawdzało się w kontakcie z dzieckiem wczoraj, nie musi sprawdzać się dzisiaj. Nigdy nie znajdujemy się po raz drugi w tej samej sytuacji. Wiele rzeczy się zmienia… Przeszłość nie istnieje. Przyszłości jeszcze nie ma. Jest tylko teraz,
- empatia to nie to samo, co współodczuwanie. Kiedy oddajemy się bez reszty dziecku, przestajemy obdarzać je empatią, zaczynamy z nim współodczuwać (wchodzić w jego emocje, przekierowywać uwagę na doznania płynące z tego doświadczenia, skupiać się na nich), a to nie jest dla dziecka wspierające. W rezultacie potrzebujemy kolejnej osoby, która pomoże nam obojgu wyjść z trudnego stanu,
- warto ćwiczyć uważność na siebie (swoje myśli, oddech, ciało) i zadbać o to, co dla nas ważne (od razu, albo, kiedy będzie taka możliwość),
- dzieci w silnych emocjach nie wiedzą, co się z nimi dzieje i nie potrafią bez wsparcia czułego dorosłego dojść do właściwej sobie równowagi, dlatego nie warto zostawiać ich samym sobie, chyba, że chcą pobyć same, przykładowo w pokoju i wyraźnie to sygnalizują. Warto być wówczas blisko (np. za drzwiami) spokojnie czekać/pytać o gotowość dziecka do kontaktu i dać mu o tym znać; może poczuć się wówczas bezpiecznie,
- nie zawsze da się w pełni (bądź w takim samym stopniu) zadbać o potrzeby swoje i swoich dzieci i to jest w porządku. Można natomiast zauważyć i usłyszeć dziecko. Nazwać jego uczucia i emocje. Spróbować określić, co za nimi stoi. Pogadać o tym/albo zwyczajnie pobyć. Wykazać się otwartością na szukanie rozwiązań, uwzględniających wszystkich. To jest najczęściej naprawdę wystarczające,
- niezależnie od tego, ile czasu (nie z poczucia winy, a z autentycznej potrzeby bycia blisko) poświęcisz dziecku, może ono przeżywać przyjście na świat swojego rodzeństwa. Nie wszystko jest zależne od Ciebie i od tego, jak odpowiadasz na potrzeby starszego dziecka, jak bardzo się starasz. Dziecko będzie przeżywało to, czego doświadcza na swój własny sposób. Będą różne emocje, stany, chwile i potrzeby. Możemy być blisko, ale nie brać wszystkiego tak bardzo do siebie – nie traktować zachowania dziecko dosłownie i osobiście,
- kiedy nie wiesz, jak zareagować w konkretnej sytuacji w kontakcie z dzieckiem, możesz przypominać sobie o tym, że najważniejsze to być obecną/obecnym i podążać za tym, co dziecko komunikuje (werbalnie bądź niewerbalnie). Nie wymuszać, nie naciskać, nie szukać “właściwych” określeń, po prostu być. Tak, aby czuło się bezpiecznie i wiedziało że jest dla ciebie ważne dokładnie takie jakie jest. Tu i teraz.
#zmiłośćidodziecka
#zmiłościdosiebie
❤️❤️