Po trzech godzinach porannej, intensywnej zabawy obfitującej w radosne okrzyki, synek wyszedł z tatą na spacer. Jak tylko drzwi się zatrzasnęły, córka rzekła:
-Uf! To najlepszy moment tego dnia. Jaka jestem szczęśliwa, że O. sobie poszedł; niech go nie będzie i nie będzie. Jak dobrze bez niego! Jak ja nie znoszę… – ciągnie dalej pod nosem, a ja mimo zrozumienia sytuacji, zaczynam odczuwać subtelny dyskomfort. Oddycham spokojnie i słucham, starając się nie nakręcać i nie przerywać (w końcu dziecko wyraża siebie i swoje emocje), po czym spoglądam na córkę, która zrzuciła z siebie już chyba wszystko, i mówię:
-O rany! Ale mocne słowa! Co chcesz przez nie powiedzieć?
-Że mam dość, dość, dość!
-No słyszę to.
-Kocham Olisia, ale nie mogę być z nim cały czas, bo to jest bez sensu.
-Co dokładnie?
-No jak cały czas z kimś siedzisz i siedzisz, to już ci się nic nie chce i masz dość…
…stwierdziła i zamknęła się w swoim pokoju, a ja poczułam pewno rodzaju ulgę, bo przypomniało mi się, że kiedy ma się dość, to 1. to NIE oznacza, że ma się dość drugiego człowieka, tylko raczej braku równowagi, dystansu, czasu i przestrzeni tylko dla siebie, 2. to NIE świadczy źle ani o nas, ani o innych, ale opowiada o naszych niezaspokojonych potrzebach i naruszonych granicach, 3. to NIE traktuje o braku miłości do innych (np. do swoich dzieci), ale o miłości do siebie i chęci zadbania o nią, choćby w niewielkim stopniu.
I bardzo chciałam się tym z Wami dziś podzielić, by zdjąć z Waszych ramion ciężar, który niejednokrotnie się na nich pojawia i nie pozwala Wam wyrażać siebie w pełni.
Ku wyrozumiałości dla siebie (naprawdę mamy prawo mieć dość!), samoakceptacji i szacunku dla tego, czego nam trzeba. ❤️❤️❤️