Moja sześcioletnia córka w ciągu ostatnich dni, w różnych sytuacjach, bardzo intensywnie i nerwowo się śmiała. Dostawała przysłowiowej głupawki przy każdej nadarzającej się okazji. Jakoś trudno było mi chwilami to przyjąć i dotrzeć do źródła. Dopiero po dwóch dniach zrozumiałam, co kryje się za jej zachowaniem i dostroiłam swoją postawę do jej potrzeb. A wyglądało to tak:
– Głupie sprawy, głupie sprawy! – krzyczy W., ni z tego, ni z owego, biegając w kółko po pokoju, w którym po długim czasie noszenia, bujania i kołysania, usnął właśnie młodszy brat. – EleMeleDutki! Łeeeeee!
– Wika, stop! – wołam trochę automatycznie – podbiegam do córki, schodzę do poziomu jej twarzy i próbuję mimiką pokazać, że jest za głośno. Kręcę głową, pokazuję śpiącego brata, próbuję delikatnie ją zatrzymać, ale to nie działa.
Zaczynam odczuwać złość. W głowie pojawiają się myśli-zapalniki: „Zaraz go obudzi”, „Cholera, nie mam na to siły!”. Szybko robię dwa kroki do tyłu. Odwracam się, by nie wybuchnąć. Spoglądam w okno, biorę trzy głębokie oddechy. Odliczam od dziesięciu w dół. I znów świadomie oddycham. Skupiam się na tym oddechu przez kilkadziesiąt sekund. Jest odrobinę lepiej. Wracam do siebie i tłumaczę sobie: „Jest jej trudno. Boi się. To strach związany z obecną sytuacją. Tylko ja mogę pomóc. Magda, oddychaj i szukaj rozwiązania”.
Ok. Działa. Czuję się łagodniej. Patrzę na córkę, która coraz głośniej się zachowuje. Widzę, jak nerwowo się uśmiecha, jak mocno napięte są mięśnie jej twarzy. Robi mi się jej naprawdę żal. Widzę, że nie wie, co się z nią dzieje. “Pewnie jest jej bardzo trudno” – myślę. I samo to moje uświadomienie sobie, że córka przyjmuje taką, a nie inną postawę, bo przeżywa silne emocje, za którymi kryją się niezaspokojone potrzeby i że to wszystko NIE jest skierowane przeciwko mnie – przynosi mi ulgę. Pozwala mi też doładować się i znaleźć zasoby do empatycznej komunikacji; wsparcia dziecka.
Wchodzę w świat zabawy. Zaczynam biegać w kółko za córką . Spogląda na mnie i krzyczy dalej:
– Głupie sprawy, głupie sprawy! Śmierdzące, hehehe!
– Jestem mamą-samolotem! – wołam – Zabieram Cię ze sobą w podróż, podbiegam do córki biorę ją na ręce (komunikują to i sprawdzam, czy ma na to zgodę) i “latam” z nią w dużym pokoju, potem w kuchni i sypialni.
– Lądujemy – wołam z uśmiechem – ale widzę, że to za mało. W córce jest jeszcze dużo emocji. Jej mózg działa w trybie „walki i ucieczki”.
– Masz chęć na siłowanki?
– Taaak! – wykrzykuje.
Siłujemy się przez dłuższą chwilę. Najpierw dużo jest w tej zabawie złości, później śmiechu i droczenia się.
– Padam już, córeczko – rzucam w międzyczasie, naprawdę zmęczona – a ty, jak się masz?
– Ja chcę jeszcze.
– Nie mam siły fizycznie, Wika. – Masz ochotę poboksować poduszkę?
– Nie, chcę siłowanki!
– Słyszę. Może zróbmy tak, że poleżę chwilę i do nich wrócimy, ale teraz potrzebuję odpocząć.
– Ale ja chce teraz! Teraz! – wybucha płaczem – widzę, że ilość nagromadzonych emocji sięga zenitu.
– Jestem przy tobie.
– Jest ci trudno? – pytam po chwili?
– Tak.
– Czujesz złość?
– Tak!
– Chcesz się przytulić?
– Nie!
– Ok. Jestem dla ciebie. Chwytam córkę delikatnie za rękę i sprawdzam, czy to ją wspiera.
Nie zabiera swojej dłoni, zaciska ją moim palcu. Płacze.
Po kilku chwilach przyciąga mnie do siebie i siada na moich kolanach. Przytula się. Powoli wraca do równowagi. Ja też staram się głęboko oddychać.
– Lepiej ci trochę?
– Tak.
– Chcesz się napić?
– Tak. Chciałabym herbatę.
– Jaką?
– Malinową.
– Zrobimy ją razem?
– Nie, zrobię sama i przyniosę. Ale ty zaczekaj, ok?
– Dobrze.
(Mamy to przećwiczone i mam na to zgodę, córka parzy herbatę od dłuższego czasu sama. Początkowo z naszą obecnością i asekuracją, aktualnie także samodzielnie. Wiem, że autonomia jest dla niej ważna.).
Leżę i oddycham spokojnie. Czuję ulgę. Cieszę się tym, że starczyło mi siły na dołączenie do córki. Nie zawsze tak jest, ale świętuję każdą taką chwilę…
Córka wraca do pokoju z dzbankiem melisy (jednak). Przynosi dwa kubki. Nalewa nam herbatę.
– O dzięki wielkie, że o mnie pomyślałaś.
Pijemy spokojnie. Po chwili spogląda na mnie i zaczyna:
– Mamo. Jeśli zachorujesz i pójdziesz do szpitala, to z kim będę?
(No tak. Oczywiście. Mamy to… Pod skorupą impulsywnych zachowań i panicznego śmiechu, krył się lęk.)
– Z tatą, kochanie – odpowiadam bez namysłu.
– A jak tata też pójdzie, to co?
– Wiesz, nie myślałam o tym, ale obiecuję, że przegadam sytuację z tatą i damy ci znać. Obmyślimy plan. Będziesz bezpieczna i zaopiekowana.
Przytula się.
– Czy pomaga ci wiadomość, że będziesz miała opiekę i wsparcie niezależnie od wszystkiego? (Sprawdzam, czy to, co powiedziałam pomogło mojemu dziecku poczuć się pewniej, czy nie.)
– Tak. A jak umrzesz?
– Słyszę, że się tego boisz, czy tak?
– Tak.
– Rozumiem to.
– Czemu?
– Bo każdy się czegoś boi.
– A ty się boisz koronawirusa?
– Czasem się obawiam tej sytuacji, ale jakoś mam nadzieję, że sobie w niej poradzimy.
– Aha.
Przytula się mocniej.
– Kocham cię, córeczko.
– A ja cię kocham.
– Jak patrzę w twoje oczy teraz, kiedy rozmawiamy i się tulimy, to widzę w tobie chyba więcej spokoju. Czy tak?
– Chyba tak.
– Jak duży jest teraz twój lęk? Taki, jak największy slime, jakiego w życiu zrobiłaś, czy mniejszy? A może taki malutki, jak drobinka brokatu, który dosypujesz do slime’a?
– Jak dwie drobinki – odpowiada i uśmiecha się. – A zrobimy nowego slime’a? Albo nie, ciastka z czekoladą.
– Chętnie, ale wiesz, kochanie, jutro. Padam ze zmęczenia. Możemy teraz poczytać książkę o eksperymentach, z przepisami na slime’y. Ok?
– No dobra.
I czytamy. W międzyczasie budzi się maluch. Przynoszę go do sypialni i siedzimy razem jeszcze przez chwilę…
***
Za postawą dziecka i jego złością często kryje się lęk.
Kiedy dziecko się z nim mierzy, warto mu w tym świadomie towarzyszyć. Być blisko, na tyle, na ile na to pozwala i nieustannie przypominać sobie o tym, że za jego zachowaniem (które może być dla nas nowe, obciążające, denerwujące, męczące) kryje się coś, co – z uwagi na jego niedojrzały układ nerwowy – jest mu bardzo trudno udźwignąć.
Sposób postępowania dziecka NIE jest czymś, co dziecko umyślnie kieruje przeciwko nam. Jest wynikiem tego, co się w nim rodzi w odpowiedzi na różne bodźce, sygnały, sytuacje, doświadczenia. Dziecko NIE robi nam na złość i NIE manipuluje nami. Nie chce uprzykrzyć nam życia; sprawić, że będzie nam ciężko i źle. Jest przygniecione i upada – nie radzi sobie z napięciem fizycznym i emocjonalnym, które odczuwa i potrzebuje naszego silnego ramienia, by się na nim oprzeć. Potrzebuje także narzędzi, które pozwolą mu uwolnić napięcie i stres oraz zrozumieć, co się z nim dzieje.
Bardzo wspierająca może okazać się w tym wspólna zabawa. Szczególnie, jeśli jest powiązana z ruchem. Moje dziecko reguluje się także coraz częściej przez oddech (może to być oddech w ruchu i zabawie – więcej na ten temat znajdziecie w nowym artykule, ukaże się on za kilka dni), skakanie, siłowanki, taniec, ćwiczenia gimnastyczne, masaże. Nie najlepiej przyjmuje natomiast m.in. gilgotanie, żartowanie z siebie i innych (w trakcie przeżywania emocji) przytulanie się na siłę, głaskanie po głowie, konieczność siedzenia w bezruchu.
Istotne w uważnym towarzyszeniu dziecku jest to, by zauważyć jego lęk i go razem z nim oswajać – rozpoznawać go, nazywać i sprawdzać, czy dobrze go zidentyfikowaliśmy. (Czasem możemy pomylić uczucia i emocje dziecka z naszymi. Warto mieć to na uwadze.). Porównywać do czegoś, co dziecku jest bliskie i znajome. NIE odwracać uwagi dziecka od tego, co czuje, NIE tłumić lęku, udając, że go nie ma; NIE deprecjonować, NIE ironizować, a przyjmować go w całości, taki, jaki jest.
Pokazywać także, że lęk jest czymś, co dotyczy każdego z nas. Że jest on częścią naszego życia. Pomocne mogą okazać się przy tym różne książki, bajki, odgrywanie ról, kalambury teatrzyki. Możemy wymyślać je sami albo korzystać z mądrych propozycji, które znajdziemy we własnej bibliotece i Internecie.
Czasem jest tak, że nie znamy odpowiedzi na konkretne pytanie postawione przez dziecko i to też jest w porządku. Nie musimy się tego obawiać. Dziecko potrzebuje przede wszystkim akceptacji siebie w trudnych chwilach i emocjach i poczucia bezpieczeństwa – naszej bliskości i dostępności. Warto szukać sposobów, które mu je dostarczą. Ważna jest bliskość fizyczna i emocjonalna. Zauważenie emocji dziecka, zapytanie o nie (kiedy potrafi i chce o nich mówić). Zapewnienie o tym, że się czegoś ważnego dla niego dowiemy, coś sprawdzimy, zorganizujemy. Zrobimy wszystko, by mogło poczuć się pewnie.
Przekazywanie dzieciom szczegółowych informacji na temat tego, co się dzieje, czytanie na głos różnych informacji znalezionych w mediach społecznościowych, nieustanne rozmowy na temat pandemii koronawirusa, przykładowo tego, ile osób nie żyje w poszczególnych krajach, nie jest raczej trafionym pomysłem. Może bowiem potęgować strach i poczucie bezradności.
Młodsze dzieci (mniej więcej do 6-7 roku życia) nie rozumieją tego, że śmierć jest nieodwracalnym procesem. Kiedy dzieci o nią pytają, warto wiedzieć, że najczęściej potrzebują usłyszenia i zauważenia swoich emocji, które za tym pytaniem stoją. Zaopiekowania tych emocji i kryjących się za nimi potrzeb (bliskości, miłości, akceptacji, kontaktu etc.).
Często jest tak, że starsze dzieci (6, 7, czy 8-letnie, choć czasem również młodsze, jeśli wykazują gotowość) chcą zrozumieć działanie różnych chorób i wirusów, można je z tym spokojnie zaznajamiać.
Warto dostosować słowa, które kierujemy do dziecka, do jego percepcji (postrzegania, rozumienia, doświadczenia), etapu rozwojowego i sposobu codziennej komunikacji z nim oraz pamiętać o tym, że kluczowa w relacji i kontakcie z dzieckiem jest nasza autentyczność. Chęć towarzyszenia dziecku i przyjęcia go (na tyle, ile to możliwe) z całym wachlarzem cech, uczuć i emocji.
Aby mieć na to siłę, warto na co dzień uświadamiać sobie swoje emocje i doładowywać się w kontakcie ze wspierającymi nas osobami (lub/i ze specjalistami). Rozmawiać o swoim lęku. Zobaczyć, że nie jesteśmy w nim sami. Szukać sposobów na regulację emocji i powrót do równowagi. Można to robić małymi krokami, na bieżąco. Mnie pomaga oddech, taniec (również z dziećmi), prysznic, ciepła herbata, uważne jedzenie, spacer na boso po trawie (w naszym ogródku), leżenie na plecach na podłodze, napinanie i rozluźnianie kolejnych partii ciała, rozmowa z mężem, przyjaciółmi. Obecność. Uważność i odpuszczenie. Akceptacja tego, czego nie mogę zmienić i świadomość, że to wszystko w końcu się zmieni…
Dla nas i naszych dzieci…