Pracowałam pół roku nad jednym z kilku ważnych dla mnie projektów. Tak jak w każdy włożyłam w niego ogrom serca i energii. Kiedy dowiedziałam się, że kształt całości musli ulec zmianie, pękło mi serducho. Usiadłam na trawie w ogródku i rozpłakałam się jak małe dziecko. Czułam jednocześnie żal, niemoc, smutek, rozgoryczenie i złość. Zapewne dobrze znacie ten moment, w którym coś, w co wkładacie kawał siebie, nagle przestaje działać albo nie realizuje się tak, jak byście tego chcieli. Kiedy jedyne, co czujecie, to niemoc i brak chęci do działania. Kiedy jesteście na przemian wściekli i smutni. Kiedy rodzi się w Was tysiąc myśli i macie ochotę obwinić innych za swoje niepowodzenie, a potem rzucić to wszystko i zniknąć…
Ja doświadczyłam tego całkiem niedawno. I wiecie co zrobiłam?
Zaakceptowałam tę sytuację. Poczułam, że skoro się wydarzyła, to jedyne, co warto zrobić, to zobaczyć ją z innej perspektywy. Przyjrzeć się jej z każdej strony – bez oceniania i wartościowania kogokolwiek i czegokolwiek. Sprawdzić, co we mnie otwiera i dlaczego tak się dzieje.
Kiedyś tego nie umiałam. Walczyłam z przeciwnościami albo się poddawałam. Użalałam się nad swoim losem i zrzucałam wszystko na barki trudnego dzieciństwa. Odzywał się we mnie odbierający mi siłę wewnętrzny krytyk, rozzłoszczone albo wystraszone dziecko. Szukałam winnych albo zamykałam się w sobie, rezygnując z własnych marzeń.
Był taki czas. Bardzo trudny czas, z którego wyciągnęłam lekcję. I to niejedną.
Zobaczyłam wówczas coś, czego nie miałabym okazji zobaczyć, skupiając się na niesprawiedliwości i wylewając z siebie morze złości… Zobaczyłam, że mam wpływ na myśli, które rodzą się we mnie w trudnych okolicznościach, i na to, czy i jak wykorzystam to, co się stało, i jak na to spojrzę. Poczułam, że te wszystkie przykre rzeczy, które się wydarzają, mają swój sens. I choć są trudne do przyjęcia, szczególnie gdy mają dla nas duże znaczenie, to naprawdę jest w nich potencjał.
Oczywiście nie skaczę z radości, kiedy dotyka mnie coś trudnego.
Gdy pojawia się jakaś żywa emocja dotycząca trudnych chwil, odczuwam wewnętrzny ból. Ale nie oceniam tego i nie podsycam krytycznych myśli, które się pojawiają, nie wchodzę w nie tak jak kiedyś, nie przypisuję im znaczeń. Obserwuję je i wyciągam kolejne wnioski. Nie poddaję się, nie szukam winnych, a rozglądam się za nowymi rozwiązaniami.
Wiem, że zmiany bywają trudne, kosztują dużo energii i wymagają wyrzeczeń, ale mimo to dostrzegam ich wartość.
Dlaczego o tym piszę i jak to odnieść do rozwoju dziecka?
Moja niespełna 5-letnia córka nie zna szczegółów ostatniego zdarzenia. Nie usłyszała ode mnie, jak bardzo było mi trudno w tamtej chwili. Nie widziała moich łez, nie słyszała rozmów z bliskimi. A jednak doskonale wiedziała i czuła, że dzieje się we mnie coś, co mnie porusza.
Wrażliwość określonych struktur mózgu dziecka pozwala mu odbierać każdy sygnał, każdą zmianę w mimice, w tonie głosu i w gestach rodzica jako coś głębokiego. Coś, co niesie ze sobą przekaz.
Moja córka widziała zatem, jak dużą stratę przeżywam. Tego dnia późnym wieczorem podeszła do mnie i powiedziała: „Nie martw się, mamusiu, każdemu się czasem zdarza mieć trudne sprawy”. /wzrusz/
W pierwszej chwili byłam trochę zaskoczona: „Ale jak? Skąd ona wie?” – pytałam w myślach…
No więc właśnie. Skąd dzieci wiedzą często o rzeczach, o których się z nimi nie rozmawia?
Dzieci współbrzmią z uczuciami dorosłych. Są doskonałymi obserwatorami. Nie trzeba przekonywać ich do pewnych rozwiązań. Wystarczy być dla nich naturalnym wzorem do naśladowania, a same wyciągną wnioski na podstawie tego, co widzą, i tego, jak rodzic odpowiada na różne sytuacje, które wydarzają się w jego życiu.
Mózgi dzieci są bardzo plastyczne. Oznacza to, że już od chwili narodzin dostosowują się do otoczenia, w którym dorastają młodzi ludzie. Uznają zatem to otoczenie za coś naturalnego.
Tylko od nas, dorosłych, zależy, czy tym czymś będzie akceptacja życia takim, jakie jest, wiara w siebie i moc tworzenia nowych rozwiązań czy też obrzucanie innych słowami krytyki i kąpanie się w oceanie żalu z powodu zaistniałych niedogodności.
Lekcja, której doświadczyłam, otworzyła we mnie więcej, niż sądziłam. Chyba pierwszy raz w życiu tak zupełnie szczerze dostrzegłam siebie i swoją szansę w niepowodzeniu. Moje dziecko dostrzegło ją razem ze mną. Zobaczyło bowiem, jak wiele miłości i akceptacji włożyłam ostatecznie w to, co się stało. Miłości do siebie i do innych…
Czy istnieje coś cenniejszego? Coś bardziej wzmacniającego we współczesnym świecie wielkich wyzwań?
Ściskam Was!
Magda