Daj sobie empatię i sprawdź, co się stanie…

Tego dnia wstałam totalnie niewyspana i skołowana. Maluch nie spał pół nocy (zęby), a starsza córka obudziła się ze wszystkim na: „nie” i „nie chce mi się”. „Dobra, może mieć słabszy dzień, ale dlaczego akurat dziś?” – pomyślałam. Później popłynęły kolejne myśli-zapalniki typu: „wiecznie pod górkę”, „chyba nie dam rady”, „jestem do niczego”, „wszystko leci mi z rąk, coś ze mną nie tak” itd…

Chodziłam spięta i usztywniona; czułam narastające poirytowanie i rozdrażnienie.

Przeszkadzało mi gadanie i śmiech dzieci 🤦🏻‍♀️, dochodzący z zewnątrz odgłos kosiarki i dźwięk obijających się o siebie klocków. Dwie łyżki mleka koksowego rozlanego na blacie niemal wywaliły mnie w kosmos.

Mimo słabego flow, chwytałam się coraz to nowych zadań i aktywności. A to zmywarki, a to gotowania, a to odkurzania podłogi, z której okruchy i ziarna mogłoby z powodzeniem wydziobywać stado gołębi. Nakręcałam się i biegałam wkoło, jak „wściekła wiewióra”.

-Mamo, mamo! – usłyszałam nagle donośny okrzyk córki – O. zrobił kupę i zobacz, co się stało.

Odwracam się za siebie i widzę malucha piszczącego z radości, biegającego po podłodze i kanapie bez pieluchy.

-Chyba mu przeszkadzała – śmieje się W.

Oszczędzę Wam szczegółów, ale obrazek, który zobaczyłam odpalił najcięższe działa złości. Solidnie się we mnie zagotowało i potrzebowałam dać temu ujście, podbiegłam do radia, podkręciłam głośnik i wykrzyczałam: „aaaaaaaaaa!”. Dzieci nawet mnie nie usłyszały. Powtórzyłam to raz jeszcze: „aaaaaaaaa!”.

Otworzyłam okno, wzięłam dwa „głębokie” oddechy i znów się wydarłam. Nie miałam siły skakać, ani robić przysiadów, więc zaczęłam śpiewać:

-Jeju, jeju, jejuuuuu, złość wyłazi ze mnie, mocno i cholernie! Wyłazi ze mnie wielka złość!

W. ściszyła radio, usłyszała mnie i zaczęła śpiewać ze mną, robiła nawet pauzę na „cholernie”. 😁 Maluch tańczył do naszej rytmicznej melodii. Nawet mnie to wszystko rozbawiło. Poczułam, jak powoli schodzi ze mnie napięcie.

Podbiegłam do malucha, pofrunęłam z nim samolotem do łazienki i umyłam jego pupę. Ogarnęłam podłogę i usiadłam na macie.

Spojrzałam na zegarek. Była jedenasta trzydzieści. Wiedziałam, że do drzemki malca zostały jeszcze trzy godziny, a do powrotu męża pięć i pół; a ja czułam się tak zjechana, jakby wybiła conajmiej dziewiętnasta.

Położyłam się na plecach i spojrzałam w sufit. Wzięłam spokojny oddech i jeszcze jeden i uznałam, że potrzebuje wparcia. Jakiejś super mocy, która pozwoli mi dotrwać do momentu, w którym będę mogła uciąć sobie drzemkę. Odnalazłam ją w swojej głowie.

Pogadałam ze sobą, jak z najlepszą przyjaciółką:

-Co cię tak męczy, Madzia?

-To, że nie mogę się zatrzymać.

-Że trudno ci to zrobić?

-Tak.

-A co się może stać, kiedy się zatrzymasz?

-Nie ogarnę.

-Czego?

-Sprzątania, obiadu, dzieci.

-I co wtedy?

-No nic. Ale muszę je ogarnąć.

-A co to znaczy?

-Zadbać o nie.

-A czego one potrzebują, aby czuć się zadbane?

-Jedzenia, picia i … mnie. No mnie potrzebują!

-Tak, ciebie i twojej obecności. Nie ważne, że zmęczonej i przytłoczonej. Dzieci potrzebują ciebie i bliskości z tobą.

-Ale ja nie mam siły.

-I jest ci trudno?

-Bardzo.

-To pozwól sobie na to.

Usłyszałam siebie i się rozpłakałam, a później zadałam sobie pytanie: „czego teraz potrzebujesz, Madzia?” i poszłam za odpowiedzią, która we mnie wybrzmiała: „spokoju i odpoczynku”.

Czy możesz je sobie dać, biegając po domu ze ścierą i robiąc pięć rzeczy na raz? Nie dbając o ważne potrzeby, takie jak np. zrobienie siku i napicie się wody? Czy pomaga ci nakręcanie dwudziestu jeden zadań? Jesteś niewyspana i zmęczona, ale wiecznie za czymś gonisz. Z czym walczysz? Przed czym uciekasz, kochana?

Możesz pozwolić sobie na bezsilność i przyjęcie, że jest ci trudno; zatrzymać się i zwolnić. Przytulić się do siebie. Dać sobie czułość i empatię i sprawdzić, co się wówczas stanie…

Ja to zrobiłam. Poczułam spokój, ulgę i ciepło, rozlewające się po całym ciele…

I nagle wszystko wokół mnie złagodniało. Przestałam słyszeć tak mocno i widzieć tak tragicznie. Poczułam zapach świeżo skoszonej trawy i piękną radość istnienia swoich dzieci. Zmieniłam perspektywę. Dosłownie i w przenośni. To „połączenie” przeniosło mnie w miejsce mocy i miłości…