– Mamo, chcę nowe lego. Mam swoją kaskę – rzuca mój niespełna 4-letni syn.
– Ooo, a jakie lego ci się podoba?
– Statek podwodny dla ludzików.
– Gdzie go widziałeś?
– W Smyku. Jedziemy tam, jedziemy!
– Zależy ci co? Chciałam, żebyś opisał mi trochę ten statek.
Syn zaczyna opowiadać o zabawce, kiedy do rozmowy wkracza mój mąż.
– Nie ma mowy. Nie jadę, nie można ciągle czegoś kupować! Nie zgadzam się!
– Ale tato! Mam swoje pieniądze! – przypomina maluch i zaczyna łkać.
– Nie! Nie mam zgody. Tydzień temu kupiłeś nowe lego.
– Maaaamo! Tata nie chce ze mną jechać. Łeee – O. zaczyna głośno płakać.
– To nie do pomyślenia, żeby znów kupować nowe zabawki – komentuje dalej mąż.
Synek się do mnie przytula i co kilka chwil powtarza: “Ale ja chcę! To dla mnie ważne”. Uznaję emocje synka i kołyszę się z nim na hamaku. Podaję mu wodę, masuję plecki. Gdy maluch nieco się uspokaja, spoglądam na męża i widzę w nim (znaną mi skądinąd) głębiej ukrytą frustrację, wcale nie związaną ze złością na dziecko i jego pomysłem… Biorę dwa spokojne oddechy i mówię:
– Czego ci teraz najbardziej potrzeba?
– Nie wiem.
– Mhm. Podpowiedzieć coś?
– Możesz.
– Informacji od Anety o tym, czy jedziecie na warsztaty?
I tutaj schodzi lawina słów.
– Bo nie dają mi znać i jestem w ciągłej niepewności. I już dwa razy nie byłem na warsztatach, a mi na nich zależy i ciągle jest coś ważniejszego. Nikogo to nie obchodzi, że nie jeżdżę. A to dzieci i infekcje, a to twoja praca albo inni ludzie i zależność od nich…
– Po prostu zależy ci na wyjeździe i gniecie cię to, że nie wiesz, czy tym razem się uda?
– Tak!
– I masz poczucie, że twoje warsztaty są mało ważne?
– No, tak!
– Dobrze, że o tym mówisz. Wiesz, co, poszukamy rozwiązań, które pozwolą ci częściej jeździć na warsztaty. OK?
– Dzięki, Madzia.
Widzę, że mąż się rozluźnia. Spokojniej mówi i reaguje. Rozmawia z synem o tym, dlaczego był taki kategoryczny i szukają pomysłu na to, gdzie i kiedy kupić lego, żeby to było ekonomiczne i nie miało miejsca zbyt często.
Po wszystkim mąż zabiera syna na spacer do lasu, a ja siadam i się do siebie uśmiecham.
Przypominam sobie o tym, że czasem komunikujemy swoje granice aż zanadto, aby (najczęściej na nieświadomym poziomie) zrekompensować sobie pewne braki w kontekście własnych niezaspokojonych potrzeb (np. jasności, bycia usłyszanym, zrozumianym, szanowanym, uwzględnionym). Oczywiście zabranianie dziecku zakupu zabawki nie pomoże nam zadbać o swoje potrzeby, ale chwilowo da nam poczucie złudnej (rzecz jasna) kontroli, sprawczości, bycia zauważonym. To naturalnie nikomu nie pomoże, ale ponieważ zwykle nie uczono nas, jak radzić sobie z własnymi emocjami, dbać o to, co dla nas ważne i o tym mówić!, dziś regulujemy tę kwestię najlepiej jak potrafimy.
Niestety często kosztem innych…
Zakomunikowane dziecku “nie zgadzam się” można oznaczać niezgodę nie na ową zabawkę, czy kolejną bajkę, ale na trud, którego sami doznajemy. Na niemoc, którą czujemy, kiedy nie wiemy, jak zarządzać tym, co nas boli lub uwiera. Na poczucie, że w zasadzie nie wiemy, o co nam do końca chodzi, a swoją frustrację, będącą odpowiedzią na tę niewiedzę, odbijamy na innych, a to przecież nikogo nie wspiera, nikomu nie pomaga.
To, co może okazać się wspierające, to zatrzymanie się przy sobie i zadanie sobie pytania: “O co mi chodzi?”, “Na czym mi zależy?”, czy adresat, do którego idę ze swoim: “Nie mam zgody na…” jest właściwy? Może chodzi o to, że nie zgadzam się na odebranie sobie prawa do realizacji własnych potrzeb…?
I z tym przesłaniem dziś Was zostawiam, abyście w razie potrzeby mogli przenieść przekaz mojej historii do swojego doświadczenia w rodzicielstwie, partnerstwie, a także poza nimi. Niech Was wzmacnia i wspiera!