Ten mężczyzna kończy dziś 9 miesięcy. Wzruszam się bardzo, kiedy na niego patrzę, ponieważ wniósł nową jakość do naszego życia. Wypełnił je wdzięcznym uśmiechem, radością i nieznanym mi dotąd rodzicielskim spokojem.
Do tej pory kojarzyło mi się ono raczej z bezradnością i skrajnym wyczerpaniem; nieustannie krzyczącym i niezadowolonym dzieckiem, które wybudzał najmniejszy nawet szelest; wrażliwym na dźwięki, smaki i zapachy; spędzającym niemal każdą chwilę w ramionach rodzica. Potrafiącym płakać godzinę przed zaśnięciem i tuż po przebudzeniu. Domagającym się 100% uwagi. Zawsze i wszędzie.
Pamiętam swoją frustrację i lęk przed tym, że tak już zostanie. Że to studnia bez dnia. Sytuacja bez wyjścia. Że ja się w ogóle nie nadaję…
Pamiętam też głosy dochodzące z zewnątrz, że TO pewnie przez nas: że chce na ręce, bo przyzwyczailiśmy, że za dużo wymaga, bo na to pozwoliliśmy. Że nami rządzi…
I swoją wiarę pamiętam, odbijającą się, niczym w lustrze – w mądrych, proszących o bliskość i ukojenie oczach mojej córki. Karmionej (w miarę możliwości) naszą dostępnością fizyczną i emocjonalną. I widzę ją rosnącą dziś w siłę i z odwagą kroczącą przez życie.
Z zupełnie innym, acz równie wyjątkowym bratem u boku. Jak dobrze, że znam ich oboje…
W nowej perspektywie… 🙏❤️❤️❤️