Tego dnia wyczerpałam niemal wszelkie pokłady swojej energii. Brakowało mi snu i chwili oddechu. Wieczorem czułam się wypompowana i rozdrażniona.
– Wika, chciałabym, żebyś wyszła już z wanny.
– Ale mamo, ja się jeszcze bawię. Jeszcze chwilę.
– Dobra, ale ile to jest ta chwila?
– No to ustaw zegarek na piekarniku na 10 minut i już.
– Dobry pomysł. Ustawiam czasomierz.
Po dziesięciu minutach wchodzę do łazienki.
– Hejka. Jestem.
– No, ale ja chcę jeszcze chwilę.
– Słyszę i widzę, że dobrze się bawisz. Ustawiałam czasomierz tak, jak chciałaś. Własnie dał znać, że to już.
– Wiem, ale ja chcę się bawić, bo nie skończyłam.
– Ile miałoby to zająć? – rzucam trochę zirytowana.
– Nie wiem. Chyba z godzinę.
Zawrzało we mnie. Poczułam ściśnięte gardło i „skurczony” żołądek. Powinnam była o tym powiedzieć; nazwać, to, co odczuwam, ale zamiast tego weszłam w stary schemat działania… Pojawiła się myśl-zapalnik… – „Godzina? To jakiś żart!. Co ona sobie wyobraża… No nie!”… i podniosłam nieco głos…
– Wika, chciałabym wziąć prysznic. Jestem zmęczona i… – nie zdążyłam dokończyć zdania. Nagle córka złapała miskę stojącą na koszu obok wanny, wypełniła ją błyskawicznie wodą i chlusnęła w moją stronę. Zalała podłogę, ubrania, ręczniki i całą mnie… I już prawie wybuchłam i wykrzyczałam znamienne: „co ty wyprawiasz”, „jak ty się zachowujesz”, „mam dość”, kiedy nagle poczułam potrzebę wzięcia głębokiego oddechu, później następnego i kolejnego… Podeszłam (a właściwie wślizgnęłam się pod umywalkę), oblałam twarz zimną wodą (ta ciepła z miski nie pomogła ;-)) i oprzytomniałam. Zdjęłam z siebie mokre ubrania, rzuciłam suchy ręcznik na zalaną podłogę i usiadałam na nim. Wika spojrzała na mnie wymownie. W jej oczach widziałam strach (to on doprowadził ją do złości i wejścia w tryb „walki”), i smutek (wiedziała, że to, co zrobiła nie wydarzyło się za sprawą jej złych intencji, ale pod wpływem silnych emocji; czuła, że naruszyła granice, ale nie chciała tego).
Zamknęłam oczy, zaczęłam głęboko i spokojnie oddychać.
– Mamoooo – wymamrotała.
– Tak?
– Nie chciałam.
– Wiem.
– Jest ci przykro?
– Trochę.
– Mi też. Przepraszam.
– Czasem w złości robimy rzeczy, których nie chcemy. Ale można tę złość wyrażać inaczej.
– Żeby nie ranić?
– Tak, córeczko.
– Wylałam wodę, bo na mnie krzyknęłaś i nie słuchałaś już mnie.
– Wiem, czasem brakuje mi wrażliwości na to, co chcesz powiedzieć. Ja też przepraszam.
– Mamo, choć, ja tu posprzątam. Pomożesz mi?
– Jasne, ale najpierw wezmę ten prysznic.
– Dobra, wychodzę.
***
Kiedy wzmagamy siłę swojej złość przez niepotrzebne interpretacje i negatywne myśli o czymś lub o kimś, jesteśmy zestresowani i mamy niezaopiekowane potrzeby, łatwo jest o podniesiony głos, wrzask czy nagły wybuch. Niestety nie wnosi on nic dobrego do relacji. Krzywdzi dziecko i przyczynia się do powstania w nas wyrzutów sumienia, do poczucia bezsilności i braku rodzicielskich kompetencji.
Tymczasem złość i to, jak ją wyrażamy, nie definiuje nas jako ludzi i rodziców. Informuje jedynie o tym, że nie niewystarczająco się o siebie zatroszczyliśmy. Pokazuje, że przez lata nie nauczono nas się z tą emocją obchodzić. Zauważać ją, nazywać, wyrażać w sposób umiejętny i konstruktywny. Nie nauczono nas również odkrywać przyczyn jej powstawania, dlatego nie łatwo jest nam dziś złościć się mniej agresywnie i traktować złość jako ważny sygnał i cenną informację o tym, że coś nie działa. Że warto szukać nowych narzędzi dbania o siebie, swoje granice i potrzeby.
Nie przychodzimy na świat wyposażeni w umiejętność regulacji emocji. Nasz mózg jest w tym zakresie jeszcze niegotowy, a, jak pokazują badania, uzyskuje tę gotowość w zasadzie dopiero w 24 r.ż. Przy czym to, w jaki sposób obchodzimy się z naszymi emocjami w okresie dorastania i dorosłości jest nierozerwalnie powiązane z tym, czego nauczyliśmy się w domu. Z tym, jak nasi rodzice, opiekunowie wyrażali swoje emocje, jak wspierali nas w naszych emocjach i czego nas o nich nauczyli.
Ja uczę się swoich emocji od wielu lat. Ćwiczę zdolność zatrzymania się w złości, sztukę oddechu, relaksacji i zamieniania myśli-zapalników na myśli-stop-klatki (tak je nazywam), które pozwalają złapać dystans do dziecka i danej sytuacji. Nieraz jeszcze nie udaje mi się zatrzymać i daję sobie do tego przestrzeń, jednak zauważam, że praca włożona w różne aspekty samoświadomości daje siłę i przynosi owoce. Ta sytuacja jest tego wyrazem. I cieszę się, że mogę się nią z Wami podzielić. Niech idzie w świat i go zmienia.
#zmiłościdosiebie
#zmiłościdodziecka
#złośćsięnanowo
#złośćsięinaczej
❤️❤️❤️
fot.unsplash.com