Fascynujące jest to, że najlepsze i najbardziej wzniosłe pomysły przychodzą nam do głowy właśnie wtedy, kiedy zajmujemy się czymś relaksującym i czymś, co sprawia nam przyjemność. Wówczas nasz umysł staje się na tyle otwarty i chłonny, że zaczynają rodzić się w nim kreacje tak piękne i górnolotne, że jakiś czas po tym, kiedy przelejemy je na papier czy przekujemy w działanie, chwilami trudno nam uwierzyć, że są naprawdę nasze. 😉
Najwięcej moich pomysłów na tworzenie (w tym pisanie, idee zawodowe, zabawy z dzieckiem, kulinaria, dekoracje itp.) powstaje właśnie podczas tzw. nicnierobienia. Poprzez “nicnierobienie” rozumiem stan, w którym mózg i ciało są wyciszone i odprężone. (Na przykład podczas słuchania wyciszającej muzyki, biegania, kąpieli, spaceru po lesie, odpoczynku nad morzem czy nad jeziorem, medytacji, spokojnego oddechu, półsnu itp.).
Kiedy obserwuję swoją córkę i inne dzieci w przedszkolach w trakcie zabawy, którą sami wymyślili albo na którą samodzielnie się zdecydowali, za każdym razem nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Maluchy z ogromną powagą i w totalnej ciszy przez dłuższy czas potrafią skupić się na tym co robią – godzinami przelewać wodę, przesypywać ziarenka maku, grochu czy piasku, malować palcami, tworzyć niesamowite budowle, gotować fantazyjne potrawy, lepić z gliny itp. Kiedy daje się dzieciom czas na odpoczynek i swobodną zabawę albo zwyczajną-niezwyczajną nudę, okazuje się, że nie potrzebują one ciągłej uwagi dorosłych. Nie musimy stawiać na głowie, by czymś je zainteresować i wyzwolić ich twórcze działania, wystarczy pozwolić autonomicznie działać.
Kreatywność jest procesem, którego nie da się uruchomić w trakcie celowego wytężania mózgu po to, by znaleźć rozwiązanie określonego zagadnienia. Okazuje się, że jest wprost przeciwnie – wszystkie kreatywne koncepcje przychodzą do głowy właśnie wtedy, kiedy pozwalamy naszemu mózgowi na swobodę działania.
Pięknym porównaniem i objaśnieniem tego mechanizmu (cytując Konrada Lorenza, słynnego austriackiego przyrodnika i badacza) posłużył się niemiecki neurobiolog Gerald Hüther w swojej książce: „Was wir sind und was wir sein können?” („Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”):
Jest rzeczą raczej powszechnie wiadomą, iż śpiew ptaków służy do podtrzymywania gatunku poprzez wytyczanie granic rewiru, wabienie samiczki, odstraszanie konkurentów itp. Wiadomo także, iż śpiew ptaków swoją najwyższą formę, najbogatsze zróżnicowanie osiąga wtedy, gdy nie wypełnia tych funkcji. Podróżniczek czy kos śpiewają swoje kunsztowne i dla naszej wrażliwości najpiękniejsze pieśni, obiektywnie patrząc najbardziej skomplikowane, gdy znajdują się w stanie słabego podniecenia, »poetycko« śpiewają same dla siebie. Kiedy jednak śpiew zaczyna pełnić jakąś funkcję, kiedy ptak odstrasza nim przeciwnika albo tokuje przed samiczką, giną wyższe partie niuansowe, słychać wtedy monotonne powtórzenia najgłośniejszych strof. Prawie zawsze byłem wręcz wstrząśnięty tym, że ptaki śpiewające osiągają najwyższą formę artystyczną dokładnie w tych samych biologicznych sytuacjach i w tej samej atmosferze, w jakich dokonuje tego człowiek, a więc wówczas, gdy produkuje się w stanie pewnej równowagi duchowej, uwolniony od powagi życia, w sposób czysto zabawowy”.
Dlaczego dzieje się tak, że jedynie w chwili, w której zajmujemy się czymś zabawowo, w stanie wewnętrznej harmonii i z własnej nieprzymuszonej woli, stajemy się niejako wirtuozami w tej dziedzinie?
Ponieważ entuzjazm i odprężenie, jakie niesie ze sobą swobodne działanie, są najlepszym nawozem dla rozwoju mózgu i umożliwiają maksymalne wykorzystania jego naturalnego potencjału. Szczególnie widoczne jest to w okresie dzieciństwa, kiedy w mózgu tworzy i rozwija się najwięcej połączeń między różnymi jego ośrodkami.
Aby w mózgu dziecka mogły powstawać nowe połączenia sieciowe, a te istniejące mogły dalej się poszerzać, muszą w nim zajść pewne zmiany, które ten proces umożliwią. Decydującą rolę odgrywają tutaj substancje semiochemiczne takie jak: adrenalina, noradrenalina i dopamina oraz peptydy, do których należą endorfina i enkefalina. Uaktywniają się one w mózgu tylko wtedy, kiedy jest on w stanie pełnego relaksu, zaciekawienia lub entuzjazmu. Kiedy jednak nakłania się nas albo nasze dzieci do wykonania określonej czynności, w mózgu natychmiast ustaje produkcja dopaminy, określanej przez badaczy substancją ciekawości i zachowań eksploracyjnych.
Upraszczając – jeśli coś jest dla nas i naszych dzieci subiektywnie interesujące oraz jeśli możemy zajmować się tym w stanie wewnętrznej równowagi, stajemy się wprost genialni! Nasz mózg pracuje najbardziej efektywnie i rozwija się w sposób, którego nigdy nie osiągnie w trakcie nieustannych nacisków z zewnątrz i związanych z nimi napięć emocjonalnych.
Czy relaks i swobodna zabawa mogą czegoś nauczyć nasze dzieci?
Tak, ponieważ każda czynność, którą dzieci wykonują na spokojnie, bez przymusu, będąc do niej wewnętrznie przekonanymi i zmotywowanymi (wtedy kiedy jest ona dla nich subiektywnie ważna i wartościowa), naturalnie przekłada się na nabywanie nowych umiejętności i uczenie się nowych rzeczy.
Dziecko uczy się najbardziej produktywnie i najszybciej wtedy, kiedy w jego mózgu aktywują się wymienione wyżej substancje semiochemiczne, a warunkiem aktywowania się tych substancji jest entuzjazm (emocjonalne zaangażowanie) i pozytywna atmosfera, w której przebywa dziecko. I tutaj koło się zamyka. Kiedy naciskamy na nasze dzieci i nie pozwalamy im na odpoczynek, swobodną zabawę (taką, podczas której same decydują o regułach i są w niej niejako przewodnikami), próbujemy nieustannie nimi sterować, poprawiamy, krytykujemy, oceniamy – odbieramy im jedyną rzeczywista i niepowtarzalną możliwość uczenia się i rozwijania najważniejszych kompetencji. Swobodna zabawa jest najwyższą formą uczenia się.
Kiedy dziecko przez określony czas buduje zamek z piasku, to nie jest tylko tak, że ono się tym piaskiem bawi, potem wraca do domu i nic z tej zabawy nie wynosi, a jedyne co pozostaje po powrocie do domu to tona piasku na podłodze, którą rodzice ku wiecznemu utrapieniu muszą posprzątać. 😉 W mózgu dziecka podczas budowy tego zamku (o ile nie było to narzucone a dziecko nie było w trakcie zabawy stale strofowane i krytykowane – “nie, to zrób tak, a to inaczej” albo “to tutaj nie pasuje, zobacz – lepiej wygląda tutaj”, albo “daj mi tę łopatkę – zrobię to szybciej niż ty…”) zachodzi ogrom procesów i mechanizmów, umożliwiających powstawanie tylu nowych połączeń neuronalnych i uczenia się tylu nowych rzeczy, ilu dziecko najpewniej nie zapamiętałoby nawet w czasie kilku tygodni nauki sterowanej z zewnątrz przez dorosłych. Dziecko, a tym samym jego mózg, potrzebuje wyciszenia i przestrzeni do radosnego działania, by możliwie najlepiej wykorzystać swój potencjał. Potrzebuje nowych i różnorodnych form spędzania wolnego czasu, zgodnych z własnymi potrzebami oraz przyzwolenia na swobodną eksplorację otaczającego go świata.
Podobnie jest w przypadku dorosłych – w ważnych dla nich obszarach życiowego rozwoju. Kiedy spojrzymy na efektywność naszej pracy zawodowej, dostrzeżemy wiele analogii. Kiedy jesteśmy w pracy nieustannie kontrolowani i zmuszani do wykonywania określonych zadań pod presją czasu – nasza wydajność natychmiast maleje. Nie tylko zaczyna brakować nam motywacji do rozwiązywania konkretnych problemów, ale również istotnie zwiększa się ilość czasu spędzanego na rozwiązywaniu tych problemów. Mamy trudności ze skupieniem się, nie potrafimy być kreatywni ani optymistycznie nastawieni do tego, czym mamy się zająć. Czujemy się zniechęceni i zmęczeni. Ustaje produkcja dopaminy i endorfiny, przestajemy być twórczy, radośni i otwarci na nowe wyzwania.
Ciekawe badania potwierdzające tę tezę
przeprowadzono już w 1948 r. w firmie 3M. Jej właściciel zdecydował się na przekazanie pracownikom aż 15% czasu spędzanego w biurze na pracę z dowolnymi osobami, w dowolnie ustalonych przez siebie godzinach w taki sposób, który najbardziej im odpowiadał i nad tymi kwestiami, które sami uznali za najważniejsze dla rozwoju firmy. Kiedy czuli się zmęczeni, mieli możliwość wykorzystać część tego czasu na właściwą dla siebie formę relaksu. Wyniki eksperymentu były wprost zdumiewające, okazało się bowiem, że w tym piętnastoprocentowym przedziale czasowym powstała połowa największych i najbardziej istotnych rozwojowo projektów firmy. [1. Link do najnowszego raportu: https://antal.pl/trendy/raporty-rynku-pracy/18-najbardziej-pozadani-pracodawcy-w-opinii-specjalistow-i-menedzerow-3 ]
Zdaję sobie sprawę, że podobna praktyka ma miejsce w niewielu firmach na świecie. Przytaczając ten przykład pragnę jedynie zwrócić uwagę na podobieństwa i wagę omawianego tematu. Mózgi dorosłych i dzieci nie różnią się od siebie tak bardzo, jak można by sądzić, a przynajmniej nie w kontekście mechanizmu jego działania – odpoczynek i swobodna zabawa/praca mają niebagatelny wpływ na rozwój człowieka. Jeśli chcemy efektywnie wykorzystać potencjał mózgu dziecka, skorzystajmy z zasobów wiedzy i postarajmy się od dzisiaj wspierać go w efektywnym uczeniu się siebie i otaczającego świata.
Gerald Hüther pisze tak:
Najważniejsze podstawy późniejszych dokonań kreatywnych zostają utworzone we wczesnym dzieciństwie, kiedy dzieci zdobywają, jeszcze w formie zabawy, pierwsze własne doświadczenia w świecie. Mózg jest jednak rodzajem placu budowy, na którym nowe doświadczenia można gromadzić przez całe życie oraz dokonywać przebudowy na najwyższych piętrach. Ale im mocniejszy i szerszy fundament, tym większa i stabilniejsza może stać się cała budowla. Im fundament marniejszej jakości, im bardziej chwiejny, tym większe niebezpieczeństwo, że wybudowany na nim dom będzie albo bardzo krzywy, albo bardzo niestabilny. Na słabym fundamencie nie można wybudować domu z wieloma piętrami”.
A Ty? Jaki fundament chcesz, aby miało Twoje dziecko? 🙂
Pozdrawiam ciepło –
Magda