Jest sobota. Moja córka ma od rana naprawdę kiepski nastrój. Wszystko ją drażni i irytuje. Nic jej się nie chce, jest niedospana i zniesmaczona. Ja też mocno się nie wyspałam, często karmiłam i nosiłam w nocy maluszka.

Czuję, że ścieranie się mojego flow z samopoczuciem mojego starszego dziecka może okazać się dużym zapalnikiem. Łapię to szybko, komunikuję swoje uczucia, granice i obserwacje. Trzymam się bliskiego sobie podejścia: autentyczność-odpuszczanie-łagodność-niewartościującetowarzyszenie-akceptacja.

– Wika, widzę, że masz trudny dzień, a ja nie mam dziś zasobów, żeby Cię wspierać.

– Yhy.

– I chce ci od razu o tym powiedzieć, żebyś wiedziała, że mam dziś mniej energii i pewnie też cierpliwości. I nie chce mi się na razie bawić, ani nawet gadać.

– Mi też nie.

– Rozumiem.
Słuchaj, może zrobimy namiot z kocyków i możemy tam sobie pobyć i może pomilczeć? Chcesz?

– Tak.

– Dobra. Idę do salonu.

– To ci pomogę ogarnąć klamry.

– Dobra. Dzięki.

Namiot jest gotowy. Wchodzimy do środka i kładziemy się na kołdrach, leżących na podłodze. Zamykam oczy; oddycham spokojnie i głęboko. Łapie W. za rękę.

-Chcesz pooddychać ze mną?

– Nie. Tylko leżeć.

– OK.

Mija piętnaście może dwadzieścia minut. Wika przytula się do mnie i prosi o masaż pleców i stópek. Robię go. W ciągu ostatniego kwadransa zdążyła już pięć razy wyjść z namiotu i do niego wrócić. 😉 Przynieść kilka książek, instrumenty muzyczne, slime’y, latarkę i dwa misie. Grała na flecie i cymbałkach… A ja leżałam sobie w akceptacji i odpuszczeniu, zupełnie nie martwiąc się o to, co dzieje się wokół. W zlewie czekała na mnie sterta nieumytych naczyń. Pralka piszczała rytmicznie, prosząc o rozładowanie mokrej bielizny…

Przychodziły do mnie różne myśli: „Wstanę i ogarnę, póki mogę” (czytaj: dopóki maluch śpi), „mam chwilę na pobycie z W. sam na sam i nie korzystam?”, „trochę to chyba słabe, że tak sobie pozwalam”, „boszsz, jeszcze tyle roboty, a ja nie mam siły”… ale szybko je zauważyłam i przypomniałam sobie o tym, że to tylko stare schematy, wracają nieustannie. Sprawdzam je i przyglądam się im, a później zamieniam ten krytyczny monolog na nowy, budujący: „to jest to, czego teraz potrzebuję”, „słucham swojego ciała”, „korzystam z chwili na regenerację, póki mogę”, „to daje mi siłę”, „nic nie muszę! ale mogę!”, „wybieram to, co mi teraz bliskie” i zaczynam odczuwać niesłychaną ulgę… nie tylko ja ją czuję:

– Mamo, już mi lepiej.

– Oj mi też, jakoś więcej mam siły i chęci do życia. Idę, kochanie ogarnąć zmywarkę i wstawić zupkę. Zaraz obudzi się Oli.

– Dobra, ja idę rozwiązać krzyżówkę. Pomożesz, jakby coś?

– Jasne. Przyjdź zawsze, kiedy tylko potrzebujesz…

I przyszła raz, może dwa. Pomogłam z otwartym sercem. Wyluzowana, spokojna, wciąż zmęczona, ale inaczej… łagodniej…

***

Ile się trzeba było nauczyć, aby dojść do miejsca, w którym zauważenie dawnych przekonań, odpuszczanie, jasne komunikowanie swoich uczuć, potrzeb i granic nabrały takiego znaczenia…

Widzę, jak stopniowo uczy się ich moje dziecko. Uczy się przez obserwację i naśladowanie…

***

Niech ten wpis stanie się częścią Waszego doświadczania. Niech uwalnia i wzmacnia; Niesie spokój, bliskość i zaufanie…

❤️❤️❤️

fot. Freepik.com

 — wdzięczny(a).