Tego dnia wstałam mocno niewyspana i znużona. W ciągu dnia regulowałam się na tyle, ile mogłam, spokojnym świadomym oddechem i krótkimi pauzami w działaniu. Nie było przestrzeni na nic więcej. Może za wyjątkiem poleżenia przez chwilę na podłogowej macie… To pomogło, ale tylko na krótką chwilę.

Moje dzieci (W. – 6 lat i O. 10 miesięcy) miały chyba podobny nastrój, bo od rana słyszałam tylko: “puść”, “nie”, “mama, mama, mama”, “nie chcę! nie zrobię”, “łeeee! mam tego dość”.

Po którymś tam wołaniu o pomoc, poczułam, że włącza mi się wewnętrzny alarm. Zaciśnięte gardło, napięte mięśnie karku, ściśnięty żołądek…

***

– Aaa! Nie znoszę tego! To jest głupie! – Słyszę nagły krzyk i płacz dobiegający z pokoju starszej córki.

– Słyszę cię! – wymamrotałam trochę od niechcenia. Mogę jakoś pomóc?

Córka trzaska drzwiami i zamyka się w pokoju.

“Ale mam dość” – myślę i nerwowo krzątam się po kuchni. Budzi się maluch. Biorę go na ręce i przystawiam do piersi.

W. zaczyna głośno płakać. Mam takie poczucie, że nawet mnie ten płacz jakoś szczególnie nie porusza. Miewam tak wówczas, kiedy jestem już naprawdę mocno zmęczona.

Oddycham spokojnie i karmię synka, który najada się w kilka minut. Odkładam go na matę i idę napić się letniej wody. Otwieram okno, łapię kilka promieni słońca. Przychodzi do mnie jakiś przyjemny obraz, ciepłe wspomnienie. Uśmiecham się do siebie i wzruszam… Robi mi się trochę lżej i łagodniej.

W płacze. O. leci do swoich zabawek, a ja kroczę powoli pod drzwi pokoju córki.

– Jestem. Mogę wejść?

– Nie! – krzyczy łkając.

– Rozumiem. Nie chcesz. Czekam tu przy drzwiach, ok?

– Nie ok!

Milknę.

– Mogłaś przyjść już dawno.

– Chciałaś, żebym była blisko?

– Tak!

Płacz córki wybrzmiewa mocniej jeszcze przez chwilę, a potem milknie…

– Rozumiem. Chętnie opowiem, dlaczego nie przyszłam od razu, chcesz?

– Tak.

– Tylko wyjdź proszę do mnie, chciałabym widzieć O. Ok?

Cisza.

– Jak będziesz gotowa. Na spokojnie.

Cisza.

Otwierają się drzwi pokoju.

– No to czemu nie przyszłaś? – pyta nieco pretensjonalnie.

– Bo czułam, ze jak wejdę wcześniej, to ci nie pomogę. Że będę krzyczeć i gadać niemiłe słowa i będzie ci jeszcze gorzej.

– To dobrze, że nie przyszłaś.

– Też tak czuję. Chcesz się przytulić?

– Tak.

Tulimy się przez kilka minut. Nie rozmawiamy już o tym, co się stało. Córka nie chce do tego wracać. Słyszę tylko, że coś się jej nie udało w projekcie: “kapsuła czasu”…

Mnie moja przeniosła natomiast wgłąb siebie i oceanu autoempatii, bo wspieranie dziecka w trudach codzienności nie jest dla mnie o tym, że rzucam wszystko i idę. Tylko o tym, że (o ile nie jest to sytuacja zagrożenia zdrowia i życia) najpierw sprawdzam, gdzie ja w ogóle jestem. Jakie są moje zasoby? Co ja wniosę do miejsca, w którym jest moje dziecko? Czy ja się z nim naprawdę spotkam i wychodzę do niego z ciekawością?

Czy jestem gotowa na to, aby je wesprzeć w emocjach i pozwolić, aby mogły swobodnie wybrzmieć, czy tak naprawdę nie mam na to siły i ochoty, ale idę od razu, żeby nie było, że ignoruję albo że sobie nie radzę.

Co ja chcę tam naprawdę zaopiekować? Siebie i swoje ewentualne wyrzuty sumienia, czy dziecko i jego doświadczenia?

Mogłam tam pójść od razu, z dzieckiem przy piersi (tak, karmię czasem na stojąco). Mogłam pójść z marszu, bez zatrzymania się. Bez chwili łagodności dla siebie. Mogłam, ale tego nie zrobiłam, bo moje dziecko (na poziomie rezonansu limbicznego) od razu wyczułoby, że co nie gra. Że używam ciepłych słów i staram się być spokojna, a w środku wszystko się we mnie gotuje. W takich chwilach (bo nie raz tego próbowałam), moja córka wybuchała jeszcze większym gniewem. Nie dziwię się, doznawała dużego dysonansu poznawczego, który w niczym jej nie pomagał.

Nie pomagał też mnie, ani naszej relacji…

Dziś pozostaję bardziej uważna na siebie, na kontakt ze sobą najpierw. Choćby przez chwilę. W miarę możliwości, ale jednak blisko siebie i tego, co we mnie żywe. Tego, co wymaga zauważenia i zaopiekowania i jest równie ważne, jak emocje mojego dziecka.

Dobrze mi z czułością dla siebie. Jej kawałek zostawiam dziś dla Was. Czerpcie z niego tyle, ile potrzebujecie… <3

#zmiłościądldziecka
#zmiłościądosiebie

Ja

PS Jeśli chcecie pouczyć się ze mną empatii dla siebie i zapisać się na kurs dbania o siebie w rodzicielstwie, serdecznie zapraszam, są jeszcze wolne miejsca. Więcej informacji tutaj:

Zapisy pod tym linkiem <3

 

2 thoughts on “Jesteś tak samo ważna, jak twoje dziecko”

  1. Uwielbiam Pani wpisy ❤️. Zawsze pomagają mi przypomnieć sobie o życzliwości nie tylko wobec innych ale przede wszystkim wobec samej siebie. Dziękuje 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *