Przeleżałam dziś pół dnia. Pozwoliłam sobie na to. Bez wyrzutów sumienia i poczucia, że marnuję czas, bo to był najbardziej wartościowy czas ever. W poszanowaniu własnych potrzeb i granic. W lekkości, spokojnym, głębokim oddechu, empatii i łagodności do tego, co we mnie żywe; co domagało się uwagi i zaopiekowania.

Kiedyś nie dopuszczałam myśli o tym, że mogłabym tak leżeć i „nic” nie robić. Szukałam coraz to nowych zadań i aktywności. Sprzątałam, prasowałam, myłam okna, piekłam, gotowałam, polerowałam podłogi. Planowałam, analizowałam, opracowywałam kolejne listy wciąż piętrzących się zadań. Działania nie było końca. Wszystko musiało być pod kontrolą. Co do godziny. Ależ byłam tym wszystkim zmęczona. Rozdrażniona. Przygnębiona. Rozzłoszczona.

Moje ciało było nieustannie w trybie walki. Organizm w stanie ciągłej gotowości. I w pewnym momencie uzależniłam się od tego stanu wysokiego pobudzenia. Od hormonów stresu, które stale mnie zalewały. Spokój budził we mnie lęk. Dlatego podświadomie wracałam do reaktywnych myśli i działań, które sprawiały, że od nowa wchodziłam w dobrze mi znany, bezpieczny stan.

Uświadomienie sobie tego mechanizmu i stopniowe uwalnianie się od niego zajęło mi sporo czasu. Oczywiście miał on swój początek w trudnym dzieciństwie, kiedy co dzień się czegoś bałam. Doświadczałam chronicznego stresu. Mój umysł i moje ciało przyjęło ten stan jako coś naturalnego, żyłam więc w nim przez wiele lat.

W końcu jednak postanowiłam wykroczyć poza ograniczone i „spersonifikowane poczucie siebie tworzone przez umysł”, nieustannie osadzony w przeszłości. Zaczęłam od maleńkich kroków. Zatrzymywania się tylko przez jedną minutę w ciągu dnia. Niezależnie od sytuacji. W ciągu tej minuty siadałam na podłodze, kanapie, łóżku, trawie, zamykałam oczy i oddychałam. Czułam jak bardzo moje ciało tego wszystkiego nie chciało, jak trudno było mu wejść w nowy schemat bycia i działania. Ale nie poddawałam się. Ćwiczyłam każdego dnia przez minutę, dwie i dłużej.

Później wykonywałam coraz więcej ćwiczeń relaksacyjnych. Trenowałam także odkładanie rzeczy, które nie były życiowo pilne, na później. Zapisywałam swoje myśli i przyglądałam się im. Sprawdzałam, co za nimi stoi. Jak mogę zadbać o uczucia i potrzeby, które się za tym wszystkim kryły. Ćwiczyłam uważność. Wciąż i na nowo. Stawałam nagle w środku pędzącego miasta, zamykałam oczy i wsłuchiwałam się w otoczenie. To samo robiłam, będąc w lesie. Na spacerze z córką…

Zaczęłam w wielu wymiarach traktować siebie czule, jak najlepszego przyjaciela. I mimo że czasem wciąż jeszcze o tym zapominam, czuję, że coraz bliżej mi do tej nowej wersji siebie. Może trochę mniej ułożonej i wzorowej, ale jakże w tym wszystkim lekkiej, szczęśliwej.

Z miłości do siebie…

❤️❤️❤️

Fot. Unsplash

Dziękuję za Twoje wpisy Agnieszka Flis-Plewik Przypomniały mi o czymś bardzo mi kiedyś bliskim i zainspirowały do dzielenia się tym. 🙏💓

2 thoughts on “Dbaj o siebie rodzicu”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *