Nie wyrabiam. Nie nadążam. Być obecną mamą, autorką, panią domu i swojego życia. Lista piętrzących się obowiązków nie pomaga. I nie są to nonsensowne prace, które można odłożyć na nigdy. To są te, które pozwalają przetrwać. Rozwijać się. Uniezależniać. To są te, które dają autonomię. Możliwość decydowania o sobie i swoim życiu. Są więc ważne. Przynajmniej dla mnie. I za nic w świecie nie mogę ich sobie ostatnio poukładać. Bo kiedy tylko próbuję, coś nowego spada na mnie niczym grom z jasnego nieba. A wierząc w teorię, że w życiu sami przyciągamy różne sytuacje i różnych ludzi, to w zasadzie NIE “spada na mnie”, tylko sama je na siebie ściągam. Taki czas…  

Jak nie infekcja dziecka, to moja. Jak nie moja, to mojej mamy, która bardzo chciała zaopiekować się moją córeczką w czasie weekendu. Ja też tego chciałam. Lubię patrzeć na ich pełną miłości relację, a przy okazji lubię mieć czas dla siebie. Który rodzic za tym nie przepada…  Tym razem się nie udało. I ciągle coś się wydarza. Jak nie infekcje, to zawirowania w finansach. Jak nie w finansach, to w emocjach i uczuciach. I totalny brak możliwości zatroszczenia się o własne potrzeby. Można więc rzec, że jak się wali, to wszystko naraz. Szczęśliwie mądrzy ludzie tego świata podpowiadają, że to, co dziś jest cierpieniem, po jakimś czasie okazuje się bramą do nieba. Prawie bezchmurnego. Bo przecież idealnie być nie może.

Dopada mnie zatem rzeczywistość. Rozterki egzystencjalne. Czasem sobie myślę, że lepiej jest nie myśleć. Bo z tego myślenia to, poza całą masą wartościowych rzeczy, rodzą się też jakieś niekoniecznie korzystne materie.

No więc zrodziła się taka i nie daje mi spokoju. Znaczy sama ją zrodziłam i sama sobie nie daję spokoju. 😉 Za chwilę to się zmieni, ale DZIŚ nie będzie o mocy bezwarunkowej miłości do siebie i empatii. Na nie przyjdzie jeszcze czas. Aktualnie, właśnie teraz, w tej chwili, nie mam poczucia akceptacji. Obecnie nie umiem go osiągnąć, nie mam na nie gotowości. Takie momenty też się zdarzają. Kiedy wydarzają się rzeczy dla mnie trudne, nie zawsze od razu rzucam się w otchłań cudownej akceptacji. I bach, po temacie! Oczywiście, że tej akceptacji w moim świecie jest zawsze więcej niż mniej. Naprawdę nauczyłam się jej przez ostatnie dziesięć lat. Wybawiła mnie od traum przeszłości i trudnego dzieciństwa. Bez niej by mnie nie było. Takiej mnie. Kocham ją więc i promuję, ale są chwile, takie jak ta, w których nie akceptuję. Jeszcze nie.

To nie jest tak, że przechodzimy w życiu ze stanu wszechobecnego marazmu albo głębokiej irytacji do pełni akceptacji. Poza czarnym i białym są też odcienie szarości.

Podobnie jest z rodzicielstwem i naszymi dziećmi. Rzadko bywa tak, że w świecie szalonych rodzicielskich wyzwań zawsze spokojnie i cierpliwie odpowiadamy na potrzeby dzieci i ich uczucia. Zanim przejdziemy do akceptacji tego, co się dzieje, nawykowo oceniamy, dajemy się ponieść emocjom… Ale coraz częściej udaje nam się zatrzymać swoja złość i włączyć tryb bezprzemocowej komunikacji, wrażliwości i uważności, Uczenie się tego jest jednak procesem. I to malowanym wieloma odcieniami. Szarości właśnie.

***

Do niedawna sądziłam, że nic mnie już w życiu nie zaskoczy. Albo prawie nic. Że jak już osiągnęłam pewien poziom samoświaodmości i jeśli moje życie toczy się w określony sposób, to w zasadzie tak już będzie zawsze. Otóż okazuje się, że nie będzie! Codzienność nie jest constans, życie nie jest constans. My nie jesteśmy…

I w rzeczy samej – znowu przekonałam się o tym, że jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana. I NIC, absolutnie NIC nie jest tak pewne i naturalne jak wątpliwości, które rodzą się w nas w chwilach tej zmiany. No więc rodzą się i we mnie, wciąż i na nowo. W nas wszystkich się rodzą, a kiedy to się wydarza, to czujemy się z nimi całkiem sami. I ja się tak z nimi czuję. Chwilowo. Bo przecież ten stan za chwilę się zmieni. Stanie się inny. Nowy. Jeszcze pełniejszy…

***

Nie wyrabiam. Nie nadążam. I nie akceptuję teraz tego stanu. Może tak ma być. Zapewne to, co się dzieje, to kolejny krok do rozwoju. Do wzrastania w sobie. Do samoświadomości.

Akceptuję więc stan braku akceptacji. I do tego chcę zainspirować także Was.

Szczególnie w chwilach, w których nie macie przestrzeni i gotowości na pełnię… własnego doświadczania.

Z ciepłymi pozdrowieniami ja –
Magda

fot.unsplash.com

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *