“Oj Magda, daj spokój – nasi rodzice nie byli mistrzami świadomego rodzicielstwa, a jednak wyrośliśmy na ludzi. A edukacja? Wiesz, ja chodziłem do szkoły tradycyjnej i doświadczyłem w niej różnych rzeczy, a jednak dziś nie mam większych traum i nie najgorzej sobie radzę – mam dobrą pracę, w miarę sensownie zarabiam, naprawdę daję radę. Czy to nie jest trochę tak, że to całe bliskościowe i pronaukowe podejście do dzieci w domu i w szkole to kolejna z wielu teorii wychowania dzieci, która za chwilę upadnie? Bo znajdzie się ktoś lub coś, co potwierdzi, że to nie ma większego sensu? Czy to nie są takie nowe maszynki do zarabiania pieniędzy?” – zapytał mnie ostatnio mój dobry znajomy.

Na początku stanęłam trochę jak wryta, nie wiedziałam, co mu właściwie odpowiedzieć. Rzeczywiście zaskoczył mnie swoimi pytaniami i musiałam przez chwilę się zastanowić…

Moja odpowiedź zamknęła się ostatecznie w następujących rozważaniach:

Oczywiście, że wielu z nas wyrosło na “w miarę zaradnych dorosłych”. Nie każdy, kto kiepsko wspomina szkołę albo nie miał okazji doznać bezwarunkowej miłości i akceptacji od swoich rodziców i z różnych powodów wychowywał się w średnim poczuciu bezpieczeństwa, ma dzisiaj depresję, zaburzenia osobowości czy inne poważniejsze problemy na tle emocjonalnym. Nie każdy skończył bez pracy i środków do życia. Znam jednak liczne grono osób, które nie najlepiej zniosły podobne sytuacje z okresu dzieciństwa i dorastania. Takich, które często karane (cieleśnie lub emocjonalnie: “Nie dostaniesz deseru, dopóki nie zjesz całego obiadu” albo “Nie pójdziesz na dwór, póki nie posprzątasz swojego pokoju” etc.), nagradzane (“W nagrodę za wzorowe zachowanie i dobre oceny kupię ci nową zabawkę”), porównywane (“Zobacz, Tomek potrafi już sam wiązać buty, a ty?” albo “Zobacz – Małgosia jest taka grzeczna na zakupach, a ty wciąż marudzisz…), upominane (“Ciągle coś ci nie pasuje”, “Czy znów muszę ci to tłumaczyć?”), straszone przez swoich rodziców (“Jak nie będziesz się uczyć, nie zdasz do następnej klasy” albo “Bądź grzeczny, bo inaczej pani cię zabierze…”) – mają dzisiaj poważne kłopoty z wiarą w siebie, z odżywianiem, z nawiązywaniem relacji, podejmowaniem życiowych wyzwań i odnalezieniem się w świecie w ogóle.

Owszem, JAKOŚ sobie radzą – pracują, bo muszą mieć za co żyć, zakładają rodziny, prowadzą domy i JAKOŚ tam funkcjonują. Ale czy to “JAKOŚ” jest szczytem ich życiowych marzeń? Czy nie jest przypadkiem tak, a potwierdzają to wyniki wielu badań (o części z nich za chwilę opowiem), że ci ludzie mogliby wstawać rano z poczuciem, że ich życie ma większy (niż JAKIŚtam) sens. Że mogliby spełniać swoje marzenia i przeznaczać życiodajną energię na robienie tego, co skrywają w najgłębszych zakątkach swojej duszy. Być bardziej twórczy, lepiej radzić sobie ze stresem i wybuchami złości (które też nie biorą się przecież znikąd)… Skąd możemy wiedzieć, czy jesteśmy najzdrowszą i “najlepszą” wersją siebie, czy nasze trudniejsze chwile, trudne emocje i zachowania nie są wynikiem głęboko zakorzenionych przekonań i ran z czasów dzieciństwa (czy okresu dorastania)? Skąd mamy wiedzieć, co moglibyśmy osiągnąć, gdybyśmy wykorzystywali cały swój osobotwórczy potencjał?

Niestety nie da się uzyskać jednoznacznej odpowiedzi na postawione wyżej pytania. Możemy uczyć się poznawać siebie – zgłębiać swoje ciało, umysł i duszę, ale nikt nie odpowie nam na pytania o twórcze i nieodkryte dotąd możliwości naszego umysłu…

Jeżeli jednak za sprawą licznych wyników badań nad mózgiem i istotą funkcjonowania organizmu dziecka zdajemy sobie dzisiaj sprawę z tego, jak wielki wpływ na jego rozwój mają codzienne interakcje z dorosłymi, czy nie warto pochylić się nad tym “całym” 😉 bliskościowym i neurobiologicznym podejściem do rodzicielstwa? Nawet jeśli w przypadku obu nurtów istnieją elementy, z którymi do końca się nie zgadzamy, czy nie warto czerpać tego, co najlepsze i co znacząco przyczynia się do zdrowego i szczęśliwego dorastania naszych dzieci?

Wracając jeszcze do neuronauki, ponieważ termin pojawia się dzisiaj coraz częściej w kontekście edukacji i rodzicielstwa, a być może nie zawsze jest dobrze rozumiany.

Neuronauka to najogólniej dyscyplina naukowa, której głównym celem jest zrozumienie biologicznych podstaw funkcjonowania mózgu i innych elementów układu nerwowego, w tym również biologicznych fundamentów zjawisk psychicznych i zachowań człowieka. 1

Z samej definicji jasno wynika, że neuronauka zajmuje się zgłębianiem zasad działania mózgu i układu nerwowego człowieka, a jej nadrzędnym celem jest odkrycie, co i w jaki sposób wpływa na psychikę, zachowania i emocje człowieka.  

Pytanie mojego znajomego o komercyjny wymiar “naukowego” podejścia do dzieci jest częściowo uzasadnione – w dyskursie popularnonaukowym pojawiają się bowiem słowa krytyki związane z faktem wykorzystywania wyników badań nad mózgiem do promowania usług (“Efektywny kurs angielskiego metodą Colina Rose – osiągniesz poziom B2 w 15 dni”), produktów, dydaktycznych zabawek dla dzieci i (niemile widzianych przez znaczną część społeczeństwa) prób wprowadzenia radykalnych zmian w zakresie edukacji i “wychowywania” dzieci.

Krytycy twierdzą, że z aktualnych osiągnięć neurobiologii należy korzystać ostrożnie, ponieważ nie zostały one jeszcze wystarczająco zweryfikowane przez naukowców. Że część badań przeprowadza się na dwustu osobach, a nie dwóch milionach osób, próba jest więc zbyt niewielka, by odnieść ją do większej grupy dzieci i w pełni zgodzić się z wyciągniętymi wnioskami.
Takie czy podobne zarzuty mogą i pojawiają się w każdej dziedzinie nauki, w zakresie każdej filozofii rodzicielskiej i w każdym innym obszarze życia. Różne koncepcje i sposoby postępowania w określonym zakresie znajdują swoich zwolenników i przeciwników.

Wydaje się, że najcenniejsze w poszukiwaniu własnej rodzicielskiej drogi nie jest sztywne zafiksowanie się na konkretnym sposobie “wychowywania” dzieci, a umiejętność czerpania z niego tego, co dla nas najlepsze (czytaj zgodne z nami, z potrzebami naszymi i naszej rodziny, z wewnętrznymi przekonaniami, z życiowymi doświadczeniami i intuicją).

Pewne kwestie, poparte badaniami naukowymi, są też w swej istocie niepodważalne – określone procesy biochemiczne i fizjologiczne zachodzą w naszych organizmach bez względu na to, czy w to wierzymy, czy nie, a mechanizmy ich działania są dla wszystkich ludzi jednakowe. To, co znacząco na nie wpływa, przynajmniej w pierwszych latach życia – bo to właśnie wtedy ważne połączenia neuronalne i ośrodki rozwijają i kształtują się najbardziej intensywnie – to nasz sposób postępowania wobec dzieci.

Rodzice, opiekunowie, pedagodzy i metodycy mogliby więc z powodzeniem korzystać z najnowszej wiedzy dotyczącej  uczenia się i zapamiętywania oraz wpływu określonych zachowań i postaw dorosłego na rozwój mózgu i całego organizmu dziecka (choć w przypadku neuronauki nie wiem, czy można mówić o tym, że jest tak bardzo nowa, jej początki sięgają XIX wieku, a samo neuroobrazowanie rozpoczęło się prawie dwadzieścia lat temu).  

Poniżej przedstawiam 7 cytatów (z książki pt.: “Mądrzy rodzice. Zadbaj o prawidłowy rozwój emocjonalny swojego dziecka” znanej psycholog i psychoterapeutki – Margot Sunderland) i niepodważalnych dowodów na to, że sposób podejścia i budowania relacji z dzieckiem ma decydujący wpływ na rozwój jego mózgu oraz zdrowie psychiczne przez resztę życia

1.


Rodzice mogą wpływać na reakcje chemiczne w mózgu dziecka do takiego stopnia, że w większości przypadków strumień dziecięcych myśli będzie zachęcał je do działania, a nie zalewał samokrytycyzmem.
[…] Komórki i ścieżki nerwowe w mózgu są aktywowane przez substancje chemiczne i hormony. Wśród substancji chemicznych ważnych dla dobra relacji rodzic–dziecko znajduje się oksytocyna oraz opioidy. Oksytocyna jest wydzielana w chwili narodzin i wspomaga powstanie więzi matki i dziecka. Opioidy to hormony gwarantujące dobre samopoczucie; substancje te są wydzielane, gdy dziecko jest czule dotykane bądź trzymane przez rodzica lub opiekuna.
Jeżeli rodzice nie rozumieją potrzeby bliskości dziecka lub, co gorsza, regularnie reagują na dziecko krytyką lub krzykiem, wydzielanie opioidów i oksytocyny zostaje zablokowane. Dziecko może wówczas cierpieć z powodu “hormonalnego piekła” wynikającego z przedłużającego się stresu, który może powodować trwałe zmiany w mózgu”.

Co możemy zrobić?
Starać się czule odpowiadać na emocjonalne potrzeby dziecka. Kiedy płacze, krzyczy, wyrywa się, gryzie, szczypie czy szarpie, nie oznacza to, że jest źle wychowywane albo że chce zrobić na złość całemu światu. Ono po prostu wyraża w ten sposób swoje emocje, komunikuje niezaspokojone potrzeby. Warto więc każdorazowo szczerze pomóc dziecku zrozumieć jego trudne emocje i wesprzeć je w radzeniu sobie z nimi w podobnych sytuacjach.

Lepiej też powiedzieć “Widzę, że jesteś zdenerwowany” albo “Zdenerwowałaś się, bo nie kupiłam ci zabawki? Widzę, że to było dla ciebie ważne” zamiast: “Przestań płakać!”, “Nie krzycz!”, “Uspokój się już!”. Takie komunikaty oraz krzyk rodzica zdecydowanie nie pozwolą aktywować w mózgu dziecka substancji gwarantujących mu dobre zdrowie, samopoczucie i właściwy rozwój emocjonalny

2.

Gdy dziecko nie otrzymuje należytej pomocy w radzeniu sobie z intensywnymi uczuciami, jego systemy alarmowe w niższych ośrodkach mózgowych mogą być nadmiernie aktywne w późniejszym życiu. To oznacza, że mogą reagować zbyt silnie na mniejsze stresory, powodować oblewanie się potem z byle powodu, zamartwianie się i/lub złoszczenie albo wybuchowość przez większość czasu. Nie możesz uchronić dziecka przed nieuniknionymi cierpieniami, lecz możesz wpływać na jakość jego życia poprzez wychowanie go w taki sposób, by w jego mózgu powstały silne ośrodki regulacji stresu i systemy wydzielania substancji chemicznych przeciwdziałających powstawaniu lęku. Istnieje wiele badań pokazujących, że jakość życia jest uzależniona od tego, czy w okresie dzieciństwa udało się wykształcić w mózgu skuteczne systemy regulacji stresu”.

Co możemy zrobić?
Aby w mózgu dziecka powstały silne ośrodki regulacji stresu i aby mogło ono dobrze radzić sobie z napięciami, dorośli powinni wesprzeć je w czasie przeżywania trudnych dla niego emocji. (Patrz wyżej “Co możemy zrobić?” – punkt 1.) Dlaczego to takie ważne? Ponieważ racjonalna część mózgu dziecka nie jest jeszcze w pełni przygotowana do radzenia sobie z trudnymi emocjami i dzieci nie potrafią komunikować swoich uczuć inaczej niż poprzez płacz, krzyk i ekspresyjną mowę ciała – tupanie, rzucanie się na podłogę, gryzienie, kopanie, rzucanie przedmiotami, szczypanie itp. Aby nauczyć się regulować emocje, potrzebują wsparcia racjonalnego mózgu dorosłego (rodzica, opiekuna, nauczyciela)…

3.

Pocieszanie krzyczącego (bądź płaczącego) dziecka “[…] pobudza u niego nerw błędny znajdujący się w pniu mózgu. Nerw ten reguluje funkcje głównych narządów wewnętrznych. Gdy twoje uspokajanie zacznie przynosić efekty, nerw błędny szybko przywróci porządek w kluczowych systemach organizmu, których pracę zaburzyło cierpienie – do równowagi powróci układ trawienny, rytm serca i oddychania, a także funkcjonowanie układu odpornościowego. Jednym z największych darów, jakie możesz ofiarować dziecku, jest pomoc w stymulowaniu właściwej pracy nerwu błędnego, by mógł on pełnić swoje uspokajające, regulacyjne działanie”.

Jak to zrobić?
Szczerze, czule i autentycznie towarzyszyć dziecku, kiedy płacze, wyraża złość, smutek i niezadowolenie. Przytulać (jeśli czuje taką potrzebę), rozmawiać, stawiać się w położeniu dziecka w różnych sytuacjach. Nie oceniać, nie zakładać złych intencji (że dziecko robi na złość, wymusza etc.) – dzieci mową ciała komunikują to, czego nie potrafią jeszcze wyrazić słowami. Tak jest w pierwszych latach życia. Zaakceptujmy to. Jak wskazuje psycholog Agnieszka Stein w swojej książce pt.: “Dziecko z bliska. Zbuduj szczęśliwą relację” – dopiero około 7 r.ż. dziecko zaczyna być zdolne do refleksji nad swoim zachowaniem oraz do dokonywania moralnych wyborów.

4.

Poziom kortyzolu w naturalny sposób podnosi się i opada. Jest wysoki rano i spada w ciągu dnia. Badania wykazały jednak, że u chodzących do przedszkola dzieci poniżej piątego roku życia stężenie kortyzolu raczej rośnie w ciągu dnia zamiast opadać. Co więcej, gdy te dzieci ponownie przebywały z rodzicami, spadał u nich gwałtownie poziom stresu. W jednym z badań u 91 procent dzieci poziom kortyzolu rósł, gdy były w przedszkolu, a u 75 procent spadał, gdy wróciły do domu”.  

Inne badania potwierdziły (szczęśliwie dla przedszkolaków i ich rodziców 😉 ) , że kiedy dziecko jest daleko od rodzica, jego poziom stresu obniża się, gdy może spędzać ono czas z osobami wrażliwymi na jego potrzeby i otwartymi na wyrażane przez niego trudne emocje oraz kiedy może swobodnie bawić się z innymi dziećmi (na przykład w przedszkolnej grupie).

Wiem, że to może być bardzo trudne – ale to, na co warto postawić, wybierając przedszkole dla dziecka, to panująca tam atmosfera (czy jest ciepła, pozytywna i przyjazna) i bycie gotowym oraz uważnym na wszystkie emocje dziecka. Dodatkowo istotne jest to, czy dzieci mają w nim czas na swobodną zabawę. Według psycholog Agnieszki Stein swobodna zabawa to element, który najbardziej wspiera dzieci w rozwoju (w treningu relacji społecznych i w nauce radzenia sobie z emocjami).

A co oznacza “swobodna zabawa”?
To taka, która jest kierowana przez dzieci, a nie sterowana przez dorosłych. Taka, która odbywa się na warunkach i zasadach, które dzieci same opracowały.
Nie jest więc tak ważne, czy w przedszkolu będą elementy Montessori, czy pedagogiki waldorfskiej – ma być ciepło, serdecznie, autentycznie i swobodnie… 🙂

5.

Dzieci, których emocje są pielęgnowane i respektowane nawet w przypadku wybuchu złości, powinny wieść szczęśliwsze życie niż dzieci, których wczesne uczucia są odrzucane. Zarówno nadmiar cierpienia, jak i pełna miłości opiekuńczość odciskają trwałe ślady na emocjonalnych obwodach i mentalności rozwijających się mózgów”.

Myślę, że dodatkowy komentarz jest tutaj zbędny. Dodam jedynie, że powyższy postulat został wysnuty po 30 latach intensywnych badań nad pracą mózgu (autor – doktor Jaak Panksepp).

6.

Zapewniając dziecku miejsca nadające się do eksplorowania, twórcze zabawki i przyjaciół, z którymi może się bawić, dostarczamy mu wzbogacone środowisko. Nie ma potrzeby silić się na duże wydatki; zabawa na dworze może być dla małego dziecka wystarczająco stymulująca. Korzyści wynikające z twórczej zabawy są liczne. Badania pokazują, że zabawa obniża poziom hormonów stresu, umożliwiając lepsze radzenie sobie ze stresującymi sytuacjami. W pewnym fascynującym badaniu dostarczono szczurom wzbogacone środowisko pełne “ścianek do wspinaczki, kół do biegania, nieznanego jedzenia i licznych interakcji społecznych. Po dwóch miesiącach stwierdzono u szczurów po 50 000 komórek nerwowych więcej po każdej stronie hipokampa (ośrodka mózgu ważnego dla pamięci i procesu uczenia się).

W innym badaniu stwierdzono, że jeżeli “zagrożone dzieci, które znalazły się w sytuacji deprywacji, wzięły między trzecim a piątym rokiem życia udział w programie wzbogacającym ich odżywianie, edukację i ćwiczenia fizyczne, rzadziej przejawiały zachowania przestępcze lub antyspołeczne w okresie wczesnej dorosłości”. Wzbogacenie środowiska w okresie dojrzewania może również w pewien sposób odwrócić rezultaty niekorzystnego wpływu, jaki wywarły na mózg wczesne nieszczęścia życiowe”.

7.

“Im bardziej serdeczne, bezwarunkowe, stałe i czułe są twoje relacje z dzieckiem, tym więcej oipoidów, oksytocyny i prolaktyny jest wydzielane w jego mózgu. W rezultacie dziecko będzie się czuło coraz swobodniej i spokojniej. A gdy pomyśli o twojej serdecznej obecności, poczuje się na świecie bezpiecznie. Twoja miłość umożliwia dziecku budowanie siły psychologicznej. Naukowcy odkryli, że siła psychologiczna jest związana z silną aktywacją wydzielania opioidów do mózgu. […] Oznacza to, że dziecko będzie zasadniczo zdolne do myślenia w sytuacji stresu i uspokajania się; przejawiania pewności, serdeczności i uprzejmości; przekształcania przeciwności losu w możliwości; reagowania na ocenę innych zastanowieniem się nad tym, a nie atakiem złości i odejściem; szukania sytuacji konfliktu rozwiązania, a nie winnych.

Optymalna aktywacja opioidów i oksytocyny w mózgu […] stanowi fundament naszego zdrowia emocjonalnego i może wpływać na naszą zdolność odnoszenia sukcesu w wybranych przez nas dziedzinach aktywności, pracy lub zainteresowań”.


Z bliskościowo-naukowymi pozdrowieniami –
Magda

2 thoughts on “Podejście do dziecka ma decydujący wpływ na jego rozwój emocjonalny i zdrowie psychiczne przez resztę życia – co więc możemy dla niego zrobić?”

  1. Witam serdecznie, bardzo się ciesze, ze trafiłam na Pani blog. Moja córka ma 5 lat i bardzo często ma napady złości, histerii i płaczu. Czy w tym wieku nie powinna już bardziej panować nad emocjami, bo właśnie mam wrażenie , że robi to tylko żeby coś wymusić. Pozdrawiam i dziękuję za wartościowe teksty.

    1. Dzień dobry, dziękuję za wiadomość!
      Trudno mi powiedzieć, skąd silne emocje u Pani córeczki, nie znam bowiem szczegółów.
      Często jednak rodzicom wydaje się, że skoro dziecko ma już więcej niż trzy czy cztery lata, powinno ono umieć radzić sobie z trudnymi emocjami i sytuacjami. Nie do końca tak jest. Inaczej rzecz wygląda w przypadku dziecka, które ma siedem czy osiem lat. To taki wiek, w którym zaczyna ono być zdolne do refleksji nad swoim zachowaniem. Również w tym wieku nie należy wymagać od dziecka, że będzie nieustannie opanowane i w pełni świadome uczuć czy emocji, ale będzie na pewno lepiej sobie z nimi radziło niż młodsze dziecko…
      Jeżeli jednak bardzo niepokoi się Pani o córeczkę, zawsze można skonsultować swoje przemyślenia, wątpliwości i obserwacje z dobrym specjalistą…
      Pozdrawiam serdecznie
      Magda

Odpowiedz na „Magdalena Boćko-MysiorskaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *