Stał nad nią i popłakiwał, bo bardzo chciał bawić się pistoletem do kleju (na zimno), z którego W. właśnie korzystała. Kiedyś bym natychmiast zaingerowała, namawiała, pouczała. Wczoraj się zatrzymałam, stanęłam obok, aby zadbać o bezpieczeństwo dzieci, ale więcej byłam (obecna) w uważności i obserwacji, niż w działaniu, gadaniu, wymyślaniu, zadawalaniu…
 
Wiedziałam, że kiedy będzie im bardzo trudno, zwrócą się do mnie o wsparcie. Byłam blisko i słuchałam, a moje serce rosło…
 
– Olis jest Ci przykro i płaczesz. (Pauza.) Ja robię swoją ważną pracę. To jest klej. On jest do zabawy, nie do jedzenia, a ty chcesz go może wziąć do buzi. Tak? (Pauza.)
– Zobacz tu jest patyk kolorowy, masz go do rączki. Możesz się nim bawić. (Maluch chwyta patyk i uśmiecha się do siostry. Odchodzi.).
 
A ja się wzruszam i myślę o tym, że moja praca ze sobą i dziećmi ma sens i cieszę się, że się ją wybrałam. Wybieram nieustannie, mimo że czasem jest trudno i mam dość. Wciąż jednak przypominam sobie o tym, że warto. Być blisko i towarzyszyć; nazywać i rozpoznawać emocje dziecka. Dzielić się swoimi obserwacjami i odczuciami. Komunikować granice i potrzeby. Mówić językiem serca, nie ocen. Nie szukać winnych, nie zmuszać, nie naciskać. Nie wpiep**ać się we wszystko… 😉 Tulić dziecko, kiedy to możliwe, kiedy tego potrzebuje. Nosić je. Wsłuchiwać się w wysyłane przez nie komunikaty, w jego potrzeby.
 
To wszystko jest bardzo moje, bo to wybieram. Moje, bo dopasowałam to do naszego domowego/rodzinnego jezyka. Moje, bo jest mi i nam bliskie i bardzo nas wspiera, uskrzydla, uczy…. I jest w porządku takie, jakie jest.
 
Oczywiście nie zawsze się w ten sposób ze sobą porozumiewają. Nie zawsze jest na to czas i otwartość; chęć i energia. Czasem wychodzą do siebie z pozycji siły (i miejsca bezsilności). To naturalne i w porządku takie, jakie jest.
 
Czuje jednak radość i wdzięczność za to, że nie zrezygnowałam ze swojego bliskosciowego i bezprzemocowego podejścia do siebie i dzieci. Że się nie wycofałam, mimo że nie zawsze widziałam „efekty”. Mimo że nie raz słyszałam: „ale sztuczny język”, „przecież ona nic nie rozumie”, „oj, wejdzie ci na głowę”, „nie ma co się pieścić, bo w życiu nikt się nie będzie z nią cackał”. O tym, że sobie nie poradzi, jak będę blisko niej. Że trzeba hartować i zostawiać samej sobie w płaczu, a nie nosić i być na każde zawołanie (czytaj: być blisko wówczas, kiedy dziecko o to prosi, płacze, coś przeżywa).
 
Tymczasem na głowę mi nie weszła. W życiu sobie radzi i to całkiem dobrze. 😉 I komunikuje się w sposób, który prowadzi do wsparcia (sobie i innych) oraz porozumienia; robi to coraz częściej w sprzyjających okolicznościach. Nie wiem, czy tylko w domu, ale bardzo to cenię i cieszę się, że jest dokładnie tak, jak jest.
 
Dobrze, ze słuchałam i wciąż staram się słuchać siebie, choć to czasem bardzo trudne. Staram się to ćwiczyć i robić na tyle, na ile pozwalają mi zasoby (energii, zaufania, czasu, uważności, empatii…). Coraz częściej się nie staram i to też jest w porządku.
 
Zdarza się, że tracę nadzieję, ale za chwilę do niej wracam i rozkoszuję się chwilami takimi, jak ta…
 
Niech wspiera i przypomina o tym, co ważne. Dziś i zawsze…
 
❤️❤️❤️

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *