Ma10luch raczkuje i co kilka chwil wdrapuje się – to na moje nogi – to na ręce. Starsza córka próbuje rozwiązać krzyżówkę i zadaje mi mnóstwo pytań.

W mieszkaniu panuje totalny chaos. Ziemniaki są jeszcze nieugotowane. Poziom mojego głodu sięga zenitu. Synek zaczyna płakać. Biorę go na ręce. Próbuję znaleźć chustę, ale przypominam sobie o tym, że sos i warzywa mogą się za chwilę przypalić. Podbiegam do kuchenki. Wyłączam je.

– Maaaaamo, co to jest za słowo, bo go nie rozumiem? – Maaaamo, pomożesz?

Dzwoni telefon. „Nie teraz” – myślę. „Nie teraz kochanie…”.

Czuję ciężar na klatce piersiowej, ściśnięte gardło i napięte plecy. Nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Stres sięga zenitu. Lawina myśli przetacza się przez moją głowę: „zaraz zwariuję”, „oszaleję”, „mam tego dość”, „nie daję rady”… I biegam w popłochu. Z kuchni do pokoju. Z pokoju do łazienki. Próbuję odłożyć malucha na matę, ale bezskutecznie.

– STOP! STOOOOOP! – krzyczę! – Oddech! Potrzebuję oddechu!

Córka spogląda na mnie ze zdziwieniem.

Syn popłakuje i postękuje. Okrywam go kocem i przytulam. Uchylam okno. Zamykam oczy. Oddycham.

– Wdech, wydech – powtarzam na głos. Wdech, wydech… – dziesięć, dziewięć, osiem, siedem… Córka dołącza – sześć, pięć, cztery… (trochę mnie to rozbawia…)

Synek przestaje płakać. Biorę łyka ciepłej herbaty. Powoli łagodnieję. Wkładam malca w chustę. Kołyszę. Chwytam pomidora w rękę i go zjadam.

– Aaaaaaaa – „mantruję” w międzyczasie.

Czuję, że napięcie obniża się. Wracam do stanu względnej równowagi. Synek zasypia w chuście.

Idę zrobić siku. Wika biegnie za mną i pyta:

– Mamo, no więc co to za słowo?

– Pokaż proszę. Hasło masz na myśli? To są dwa połączone ze sobą słowa.

– Aaaa! Ok. K-A-R-N-A-W… – literuje. Już wiem!
Karnawałowe szaleństwo.

– Bingo!

– No nareszcie.

Odchodzi wpatrując się w książkę. Po chwili wraca jednak i mówi:

– Mamo, a co cię tak wkurzyło? Co to za potrzeby?

(Rozpływam się kiedy to słyszę, niesamowite, jak szybko dzieci uczą się i potrafią wychwycić, że za naszą postawą stoją uczucia i niezaspokojone potrzeby…)

– Dzięki, że pytasz. Potrzeba snu, córeczko, odpoczynku i pożywienia.
– A no to zjedz i poleż. Proste.

(…)

I właśnie leżę i przypominam sobie o tym, że niby to takie proste. A jednak presja robienia więcej, szybciej i bardziej perfekcyjnie, trochę to wszystko komplikuje i przykrywa często to, co naprawdę ważne. Możliwość przyglądania się sobie i sprawdzania na bieżąco, co tam w ciele i duszy gra. Czy mogę teraz o coś zadbać, z czegoś zrezygnować, odpuścić, zrobić inaczej… Bo istotna część naszego stresu i napięcia bierze się stąd, że stale czegoś oczekujemy i za dużo na siebie bierzemy.

Codziennie chcemy, aby było posprzątane, ugotowane, wymuskane, sprawdzone, załatwione, zorganizowane.

Nieustannie zakładamy, że wszystko ułoży się zgodnie z planem.

Tymczasem plan nieraz jeszcze będzie musiał ulec zmianie. Możemy to przyjąć i zaakceptować albo z tym walczyć i się frustrować..

Możemy przeklinać swojego wewnętrznego krytyka, albo zaznajomić się z nim i wsłuchać się w to, co próbuje powiedzieć.

Możemy dać sobie prawo do błędu i niedoskonałości.

A wówczas powszechne „schrzaniłaś”, „jesteś do niczego”, nabiorą zupełnie innego znaczenia.

Pozwolą przyjrzeć się temu, co w nas kruche, miękkie, stłumione i porzucone… Przyjąć to i utulić…

W akceptacji i uważności.

❤️❤️❤️

Fot.freepik

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *